Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje bowiem na to, że w sumie nieważne, który z kandydatów zostanie prezydentem, bo ekipa Donalda Tuska i tak nie uchroni Polski przed wpadnięciem w finansowe tarapaty.
Gdy w wielu przestraszonych kryzysem państwach Europy – od Hiszpanii po Estonię i od Wielkiej Brytanii po Grecję – by ratować finanse publiczne, na gwałt obniża się lub zamraża pensje pracownikom sfery budżetowej, a gdzieniegdzie także emerytury, i na potęgę tnie pozostałe wydatki publiczne, w Polsce trwa obezwładniający bezruch. I zdumiewające milczenie.
[wyimek] [b][link=http://blog.rp.pl/gabryel/2010/06/25/czy-ktos-nas-uchroni-przed-finansowymi-tarapatami/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Czy to oznacza, że nasz kraj – z deficytem finansów publicznych ocierającym się o 7 proc. PKB i z pęczniejącym długiem publicznym (na głowę przypada już po około 19 tys. złotych) – jest w lepszej sytuacji od tamtych państw? Skądże znowu! – o czym na razie przypominają nam agencje ratingowe, grożąc pogorszeniem ocen naszej wiarygodności. A o czym możemy się na nasze nieszczęście przekonać na własnej skórze szybciej, niż nam się wydaje. I przekonamy się, jeśli rządzący politycy nadal będą chować głowę w piasek i udawać, że nic złego się nie dzieje. A będą chować?
No właśnie. Czy Donald Tusk zdecyduje się na przykład na szybkie zaaplikowanie Polsce reform, które mogą uchronić przed katastrofą nasze zrujnowane finanse publiczne, jeśli prezydentem zostanie Bronisław Komorowski? Inaczej mówiąc: czy, mając przed sobą zbliżające się wybory samorządowe i parlamentarne, premier zdobędzie się na ten krok w sytuacji, gdy z jednej strony co prawda będzie mógł liczyć na życzliwość głowy państwa pochodzącej z tego samego obozu politycznego, ale z drugiej będzie się musiał liczyć z poważnym ryzykiem sporego wzrostu popularności kierowanego przez Jarosława Kaczyńskiego opozycyjnego PiS?