W odpowiedzi Jarosławowi Kaczyńskiemu

W piątek po południu strona pis.org.pl zamieściła wywiad z Jarosławem Kaczyńskim w całości niemal poświęcony polemice z moim czwartkowym felietonem "Polska droga do zapateryzmu"

Publikacja: 08.08.2010 20:10

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i nowego tygodnika "Uważam Rze"

Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i nowego tygodnika "Uważam Rze"

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[wyimek]Jarosław Kaczyński: [link=http://www.rp.pl/artykul/519123_Czy_PiS_wolno_atakowac_bez_ograniczen_.html]Czy PiS wolno atakować bez ograniczeń[/link][/wyimek]

Jakiż może być większy dowód uznania dla publicysty, jeśli w dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta, wkrótce po jego pierwszym orędziu, najważniejszy polityk opozycji miast skomentować słowa swego rywala, woli zająć się rozprawą z tezami dziennikarza? Powinienem się zatem cieszyć. I tak było. Tyle że moja radość nie trwała długo, gdyż rzut oka na tekst rozmowy pokazał, że o żadnej polemice, o żadnej wymianie argumentów czy o przedstawieniu racji mowy być nie może.

Zamiast tego posypały się razy i wyzwiska. Przeczytałem otóż, że napisałem "bzdury, i to bzdury wierutne, odrażające", że "z powodu oportunizmu czy radykalnego braku odwagi pewni ludzie, którzy głoszą mocno idee katolickie, a mają czasem duże kłopoty z wcielaniem ich we własnym życiu, posuwają się do bzdur, kłamstw, tego rodzaju obrzydliwości", że, ponownie, jestem "hiperoportunistą". Jak na to odpowiedzieć?

[srodtytul]***[/srodtytul]

Mógłbym posłużyć się językiem prezesa, w końcu i ja znam trochę inwektyw, ale, prawdę powiedziawszy, w wiejskich bitkach, gdzie po kolana w błocie stoi naprzeciw siebie dwóch biedaków i okładają się cepami ile wlezie, a gapie z uciechą biją brawo, nie gustuję. Jarosław Kaczyński musi sobie poszukać innego partnera do takich zmagań.

Przed jedną uwagą nie umiem się wszelako powstrzymać. Występuje prezes PiS w roli jedynego sprawiedliwego, sędziego cudzych sumień i intencji, niezłomnego obrońcy prawdy o Smoleńsku. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że przez kilka miesięcy po katastrofie głoszenie owej prawdy zawiesił na kołku? Tłumaczył, bardzo szlachetnie, że nie chciał, by tragedia smoleńska stała się przedmiotem kampanii. Tylko jakoś mało mnie to przekonuje.

Bo mam wrażenie, że prezes nie wspominał o obecnych oskarżeniach wobec rządu i Bronisława Komorowskiego po prostu z wyrachowania. Albo sam zrozumiał, albo też dał się przekonać, na jedno wychodzi, że dla zdobycia władzy musi pokazać inną twarz, posługiwać się innym, łagodnym językiem. Czy to nie oportunizm? A może gorsza od niego obłuda? Lekarzu, nim zabierzesz się za innych, ulecz samego siebie.

Zastanawiałem się, co aż tak rozsierdziło Jarosława Kaczyńskiego. Po lekturze wywiadu nie mam już wątpliwości, że prawda. Przypomnę, iż napisałem, że w sporze o krzyż Kaczyńskiemu chodzi nie o symbol religijny. Napisałem też, że PiS tylko pozornie godzi się na tablicę upamiętniającą wszystkie ofiary katastrofy; chodzi mu o pomnik lub obelisk, który będzie wyrażał wielkość Lecha Kaczyńskiego.

I dokładnie to powiedział prezes PiS: "Przede wszystkim jednak nie można zapominać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Chodzi o to, by nie powstał pomnik, pomnik, który siłą rzeczy będzie pomnikiem Lecha Kaczyńskiego (...) Jestem przekonany, że pamięć o Lechu Kaczyńskim się przebije, i że zostanie On należycie uczczony nie tylko w Warszawie, ale i w całym kraju – zresztą pierwsze jego pomniki już powstają – i że walka z pamięcią o Nim zakończy się klęską".

[srodtytul]***[/srodtytul]

Zauważyłem również, że elementem budowania owej wielkości jest niewyrażone wprost przekonanie, że śp. prezydent zginął nie w nieszczęśliwym wypadku, ale w czymś, co nazwałem "prawie-zamachem". Dzięki temu można o nim mówić jako o poległym, męczenniku itd. Jest to niby-zamach lub prawie-zamach, bo jak dotąd brakuje przesłanek, które by uzasadniały twierdzenie, że jest to po prostu zamach.

Dokładnie to zdaje się mówić prezes PiS. Wprawdzie najpierw oburza się, jakżeby inaczej, że piszę bzdury, ale potem dodaje: "My nie rozstrzygamy tego, jakie były przyczyny smoleńskiej katastrofy. Ale też żadną miarą nie mamy zamiaru z góry wykluczać, że nie doszło do zamachu. Takie wykluczanie jest niczym innym jak tylko skrajnym tchórzostwem".

Jeśli takie wykluczanie zamachu okazuje się "skrajnym tchórzostwem", to niewątpliwie aktem odwagi będzie poszukiwanie dowodów na prawdziwość zamachu. Im bardziej uparcie ktoś będzie doszukiwał się śladów spisku, tym okaże się w oczach prezesa bardziej odważny. Osobliwe to wartościowanie moralne i nie zajmowałbym się nim wcale, gdyby nie to, że głosi je lider największej partii opozycyjnej. Takim postępowaniem i takim używaniem krzyża – pełni on rolę zastępczą wobec pomnika Lecha Kaczyńskiego i jednocześnie mobilizuje obrońców rzekomo zagrożonej religii – Kaczyński chcąc nie chcąc wikła Kościół w wojnę.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Z innych powodów podobną winę przypisałem Bronisławowi Komorowskiemu. Dla niego krzyż przed pałacem to znak rozpoznawczy opozycji. Zapowiedź jego usunięcia bez jednoczesnej obietnicy postawienia tam tablicy mogło sprowokować PiS. A to dla PO, uważam, wydawało się korzystne, bo obrona krzyża odpycha od PiS wyborców umiarkowanych. I pewnie PO mogłaby się cieszyć, gdyby nie fatalnie przygotowana operacja przeniesienia.

Zastawiając pułapkę na PiS Platforma sama w nią wpadła. W oczach opinii publicznej wykazała się słabością i nieudolnością wobec agresji tłumu. Dlatego sądzę, że na wojnie o krzyż może zyskać tylko SLD. Tylko on będzie mógł twierdzić, że w przeciwieństwie do fanatyków z jednej strony i słabeuszy z drugiej, będzie gwarantem niereligijnego państwa. Kaczyński i Komorowski otworzyli drogę dla nowej, antychrześcijańskiej lewicy.

To, co zaprezentował w wywiadzie prezes PiS, robi wrażenie jakby nie potrafił dostrzec społecznych skutków swoich działań. Trudno mi to wytłumaczyć inaczej, niż odwołując się do jego stanu emocjonalnego. I w pewnej mierze można to zrozumieć. Sam uważałem, pisałem o tym choćby broniąc idei pochowania śp. Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, że z dotychczasowych prezydentów był on najbardziej wybitny.

Przede wszystkim w czasie rozmazanych tożsamości i atrofii myśli państwowej chciał i próbował prowadzić suwerenną politykę. Wiedział, czym jest podmiotowość narodu i starał się zapewnić Polsce godne i samodzielne miejsce w Europie. Głęboko też rozumiał, jaką wartością jest narodowa pamięć, a to, co robił dla jej podtrzymania, dla zapewnienia honorów i uznania zasług walczących o polską niepodległość, nie powinno zostać zapomniane. Podobnie jak chęć oczyszczenia państwa z przeklętego dziedzictwa komunizmu.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Jest też prawdą, uważam, że w czasie swej prezydentury był atakowany przesadnie, brutalnie, często bez zdania racji i wyłącznie po to, by go upokorzyć. Nawet jeśli spora część krytyki była uzasadniona niewydolnością państwa, błędami jego zaplecza politycznego, a także jego własnymi słabościami, to i tak wytworzono wokół niego atmosferę śmieszności i pogardy. Aż zęby zgrzytały z bezsilności.

Tylko że między tą atmosferą a konkretną katastrofą pod Smoleńskiem, jak bardzo by to bezdusznie nie brzmiało, nie ma związku. Z krzywd i niesprawiedliwości, jakie spotkały za życia Lecha Kaczyńskiego, nie da się wywieść tezy o zamachu i zbrodni. Brak tego związku między przyczyną – niegodnym traktowaniem, a skutkiem – śmiercią w wypadku pod Smoleńskiem, można ukrywać albo odwołując się do mętnej retoryki parareligijnej, albo do spisku. Z tą pierwszą nie da się racjonalnie dyskutować, na ten drugi żadnych dowodów nie znaleziono.

Wszystko to razem prowadzi do wniosku, że obecna działalność Jarosława Kaczyńskiego sprowadza się do naprawienia krzywd, zniewag i niesprawiedliwości, które dotknęły śp. prezydenta. To droga donikąd. Polityka nie może ograniczać się do upamiętniania i zadośćczynienia, do ciągłego rozpamiętywania ran przeszłości. Życie, prędzej czy później, upomni się o swoje.

A teraz krótki morał: W dniu, w którym napisałem o groźbie zapateryzmu, "Gazeta Wyborcza" podała, że wielki wiec przeciw krzyżowi organizuje SLD. Ta sama partia ogłosiła już, że zaczyna debatę o świeckości państwa.

[ramka][srodtytul]Jarosław Kaczyński dla [link=http://www.pis.org.pl/article.php?id=17510]www.pis.org.pl[/link][/srodtytul]

[b]Czy PiS wolno atakować bez ograniczeń [/b]

(...) Według pana Lisickiego poglądu, że ten krzyż powinien pozostać, głosić nie wolno. Jest jakaś reguła, tylko nie potrafię powiedzieć, gdzie pan Lisicki ją znalazł, że trzeba mieć w tej sprawie takie stanowisko, jakie ma pan Komorowski. A jeżeli ma się odmienne zapatrywania, to znaczy, że się jakąś dziwną metodą dąży do zapateryzmu właśnie.

(…) Dla mnie najbardziej interesujące w tej sprawie jest pytanie, dlaczego pan Lisicki tego rodzaju bzdury, i to bzdury wierutne, odrażające, pisze. Sądzę, że wynika to z niesłychanie groźnego zjawiska, jakim jest hiperoportunizm, który opanował dzisiaj pewną część ludzi pióra. Pan Lisicki chciał coś napisać o Komorowskim, ale musiał się jakoś zabezpieczyć, a ponieważ wiadomo, że mnie, nas, PiS wolno atakować bez żadnych ograniczeń, że za to się nie ponosi żadnych konsekwencji, wobec tego wymyślił sobie tę konstrukcję, że głównie winien jest Kaczyński, a Komorowski też, ale tylko troszkę. (...) Nie można zapominać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Chodzi o to, by nie powstał pomnik, pomnik, który siłą rzeczy będzie pomnikiem Lecha Kaczyńskiego, a pamięci o Lechu Kaczyńskim obecna władza się boi jak diabeł święconej wody.

(...) Teza pana Lisickiego, że dla nas krzyż oznacza nie wypadek, ale – mówiąc wprost – zamach, jest bzdurna. Jej przyjęcie musiałoby oznaczać, że krzyż na każdym grobie mówi nam, iż nie mamy do czynienia z naturalną śmiercią, tylko z morderstwem. Tu pan Lisicki bardzo się zaplątał. My nie rozstrzygamy tego, jakie były przyczyny smoleńskiej katastrofy. Ale też żadną miarą nie mamy zamiaru z góry wykluczać, że nie doszło do zamachu. Takie wykluczanie jest niczym innym jak tylko skrajnym tchórzostwem.

6 sierpnia 2010 r. [/ramka]

[wyimek]Jarosław Kaczyński: [link=http://www.rp.pl/artykul/519123_Czy_PiS_wolno_atakowac_bez_ograniczen_.html]Czy PiS wolno atakować bez ograniczeń[/link][/wyimek]

Jakiż może być większy dowód uznania dla publicysty, jeśli w dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta, wkrótce po jego pierwszym orędziu, najważniejszy polityk opozycji miast skomentować słowa swego rywala, woli zająć się rozprawą z tezami dziennikarza? Powinienem się zatem cieszyć. I tak było. Tyle że moja radość nie trwała długo, gdyż rzut oka na tekst rozmowy pokazał, że o żadnej polemice, o żadnej wymianie argumentów czy o przedstawieniu racji mowy być nie może.

Pozostało 94% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka