Reklama
Rozwiń

Gabryel: mało chętnych do Narodowych Sił Rezerwowych

Najlepiej nigdy nie być zmuszonym do sprawdzenia, czy żyje się w państwie dobrze, czy też źle przygotowanym do odparcia ewentualnego zagrożenia z zewnątrz. Wtedy bowiem jest już zazwyczaj za późno na reklamacje. Najlepszy czas, by je zgłaszać, wypada teraz, gdy takiego zagrożenia (raczej) nie ma. No więc proszę – oto one.

Publikacja: 16.10.2010 00:00

Otóż rząd Donalda Tuska podjął decyzję o profesjonalizacji naszej armii, która w swej nowej postaci ma się składać ze 100 tys. żołnierzy zawodowych i 20 tys. ochotników z Narodowych Sił Rezerwowych (NSR).

Niestety, choć do końca roku, gdy nasza armia powinna mieć "pod bronią" 10 tys. rezerwistów, pozostało już naprawdę niewiele czasu, NSR w dalszym ciągu przypominają raczej NBR – Narodowe Bezsiły Rezerwowe. Wojsko zdecydowało się do tej pory podpisać kontrakty jedynie z tysiącem osób spośród siedmiu tysięcy ochotników. Albowiem nie dość, że brakuje chętnych do służby, to jeszcze nie wszyscy z tych, którzy się zgłaszają, się do niej nadają.

Jeśli dodać do tego regułę, która w istocie uniemożliwia zatrudnianie w jednostkach żołnierzy zawodowych na etatach zarezerwowanych dla śmiałków z NSR, których wciąż brakuje, to uzyskujemy pełen obraz stanu naszych Sił Zbrojnych. Nie nastraja on optymistycznie, nawet jeśli przyjąć, że gen. Roman Polko jest niezbyt sprawiedliwy w swych ocenach, gdy powiada, że NSR przypominają mu bardziej peerelowską Obronę Terytorialną niż nowoczesną służbę w rodzaju amerykańskiej Gwardii Narodowej.

Tak czy owak, zgodnie z szumnymi deklaracjami, skompletowanie do końca przyszłego roku 20-tysięcznego korpusu rezerwistów miało być triumfalnym zakończeniem programu profesjonalizacji polskiej armii.

Skoro jednak korpusu skompletować się w tym terminie najpewniej nie uda, czyż nie oznacza to, ni mniej, ni więcej, że znaleźliśmy się w takiej oto, niezbyt komfortowej (z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa) sytuacji, że już nie mamy armii z poboru, a jeszcze nie mamy w pełni sprawnej armii zawodowej? Czyli – inaczej mówiąc – nie jesteśmy najlepiej chronionym państwem.

Reklama
Reklama

Czy ktoś z tego powodu poczuwa się do winy? Bo że nie poczuwa się do niej nikt z kierownictwa MON – tego akurat jestem niemal pewien. No i, co znacznie ważniejsze, czy istnieje jakiś plan szybkiego wyprowadzenia naszych Sił Zbrojnych ze ślepej uliczki, w którą je zapędzono? Bardzo byłbym rad czym prędzej poznać odpowiedzi na te pytania.

Otóż rząd Donalda Tuska podjął decyzję o profesjonalizacji naszej armii, która w swej nowej postaci ma się składać ze 100 tys. żołnierzy zawodowych i 20 tys. ochotników z Narodowych Sił Rezerwowych (NSR).

Niestety, choć do końca roku, gdy nasza armia powinna mieć "pod bronią" 10 tys. rezerwistów, pozostało już naprawdę niewiele czasu, NSR w dalszym ciągu przypominają raczej NBR – Narodowe Bezsiły Rezerwowe. Wojsko zdecydowało się do tej pory podpisać kontrakty jedynie z tysiącem osób spośród siedmiu tysięcy ochotników. Albowiem nie dość, że brakuje chętnych do służby, to jeszcze nie wszyscy z tych, którzy się zgłaszają, się do niej nadają.

Reklama
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama