W ten sposób nie mieli szans na poważne nagłośnienie sprawy, dni bez wokandy i czynności procesowych zniknęły w cieniu… nie, nie wyborów, kto się tam przejmował wyborami, ale medialnych dociekań na temat rozłamu w PiS, który zupełnym przypadkiem napatoczył się właśnie teraz.

Podobnie zresztą umknęła uwadze wcześniejsza reakcja premiera, który formę zapowiadanego protestu uznał za "przesadną" i "ekscentryczną" i zapewnił, że wymiar sprawiedliwości "na pewno nie jest poszkodowany finansowo". Ale też, trzeba mu oddać, łaskawie przyznał sędziom i prokuratorom, że "mają prawo do własnej oceny" ich materialnej sytuacji.

A mógł postraszyć, na przykład, odebraniem sędziowskich i prokuratorskich emerytur, tak jak niedawno jeszcze groził krytykującym jego politykę zadłużeniową ekonomistom, że odbierze im 50-procentowy "uzysk". Platformizm z ludzką twarzą?

Nie chcę tu rozważać zasadności protestu. Skoro państwo łoży na dziesiątki rzeczy, które nic go nie powinny obchodzić, to nic dziwnego, że na bezpieczeństwo, którego utrzymanie należy do jego podstawowych obowiązków, pieniędzy brakuje. Protest warto odnotować głównie z uwagi na podnoszony przez prokuratorów argument, wskazujący, iż tak głośno otrąbione uniezależnienie prokuratur jest w znacznej mierze fikcją. Otóż prokuratury zostały oddzielone od rządu, ale o zarobkach prokuratorów nadal decyduje minister. A kto decyduje o czyichś zarobkach, ten w sposób oczywisty ma na niego wpływ. Proste.

Ten mechanizm stosowany jest w III RP wcale szeroko. Nie musisz słuchać władzy, ale lepiej się z nią licz. No bo niezależność, generalnie, tak, ale przecież ktoś musi to kontrolować.