To jednak oklepany żart i dziś da się go odnieść do wszystkich. Także do głównego przeciwnika prezesa PiS, czyli Donalda Tuska. Szef rządu także po wielu miesiącach nieobecności w mediach przeżywa okres medialnego pobudzenia.
Jest wiele powodów wiosennej aktywności obu liderów. Cel za to jest jeden – to owa słynna polaryzacja sceny politycznej. Takie zawłaszczenie debaty, aby wyborcom nie przyszło do głowy, że jest jeszcze ktoś inny poza Kaczyńskim i Tuskiem. Trzeba przyznać, że ostatnie tygodnie są dowodem na to, że to skuteczna metoda.
Czwartkowa debata z udziałem Jarosława Kaczyńskiego na blogu Salon24 jest już porównywana przez internautów do „Śniadania mistrzów" z Donaldem Tuskiem w TVN24. Porównanie błyskotliwe, ale jest więcej różnic niż podobieństw. Oczywiście Tusk miał większą widownię niż Kaczyński. Miał też łatwiejszych przeciwników (co jest szkodą dla debaty, niezależnie od tego, że dobrze się stało iż premier znalazł czas na tego typu spotkanie).
Prezes PiS odpowiadał na pytania prowadzącego debatę Igora Janke, prof. Jadwigi Staniszkis, prof. Wojciecha Sadurskiego, Rafała Ziemkiewicza, blogera Pawła Rybickiego, oraz internautów. Padł zarzut – np. na portalu gazeta.pl (z pewnością tamtejsi autorzy zapisu debaty są przekonani, że stworzyli wzorzec dziennikarskiego obiektywizmu) – iż Kaczyński znalazł się w przyjaznym otoczeniu. Oraz, że jedynie Sadurski był prawdziwą wobec niego opozycją (ale warto też wiedzieć, że obaj panowie są kolegami ze studiów).
Autorzy „Wyborczej" i ich internetowi sojusznicy zapewne nie czytali „Michnikowszczyzny" Ziemkiewicza (książka nie jest jeszcze prohibitem, więc ciągle jest szansa na jej lekturę). Zatem nie wiedzą, co autor pisał w niej o Kaczyńskim. A pisał to gdzieś jesienią 2006, więc u szczytu potęgi Kaczyńskiego. W każdym razie były to określenia, po których prezes PiS wyjątkowo źle wyrażał się o Ziemkiewiczu. Zatem – dla wtajemniczonych – było zaskoczeniem, że Kaczyński nie miał nic przeciw rozmowie z tym publicystą.