Był już na dnie. Wydawało się, że pozostały mu dwie możliwości: albo posiedzi do starości w więzieniu, albo na wolności będzie miał do odegrania jedynie rolę żywej przestrogi dla VIP-ów. Przestrogi przed zatraceniem się w namiętnościach na oczach opinii publicznej. Przed przedmiotowym traktowaniem kobiet. Przed zapominaniem, że w czasach nowoczesnej technologii, gdy każdy może zrobić każdemu zdjęcie doskonałej jakości i je zaprezentować milionom, VIP nie zawsze ma szansę skorzystać z innych praw niż te, które przysługują maluczkim.
Był na dnie, gdy prawie wszyscy uwierzyli słowom pokojówki z nowojorskiego hotelu, że Strauss-Kahn próbował ją zgwałcić. Gdy pokazano go zakutego w kajdanki. Gdy w świat popłynęły opowieści o jego samczych zapędach z przeszłości.
Teraz, gdy amerykańscy prokuratorzy zwątpili w wiarygodność pokojówki, przyszła banalna refleksja. W czasach szybkich mediów winę ogłasza się natychmiast. Byle szybciej od konkurencji. Bez dochodzenia, już nie mówiąc o wyroku. Niezależnie od tego, jak się sprawa skończy, trzeba powiedzieć, że zbyt łatwo przystąpiono do nagonki na byłego szefa MFW, w czym niewątpliwie miały udział jego wcześniejsze perypetie z pogranicza seksu i władzy.
Ale jeżeli się okaże, że pokojówka naprawdę kłamie, że wzięła udział w spisku na potężnego gracza na światowym rynku finansowym i na francuskiej scenie politycznej, to Dominique Strauss-Kahn ma szansę na równie błyskawiczną rehabilitację. Może się odbić od dna tak szybko, jak nie udało się to żadnemu z wcześniej niesłusznie oskarżanych. Może jeszcze zostać prezydentem Francji. I byłby to także swoisty symbol nowego świata polityki, moralności, mediów i technologii.