Na razie jednak nic na to nie wskazuje. U progu kampanii partia Jarosława Kaczyńskiego kwestię smoleńską podejmuje w sposób dość delikatny. Biała księga Antoniego Macierewicza nie tylko została ogłoszona na długo przed wyborami, ale też była pozbawiona nazbyt radykalnych konkluzji. Również dotychczasowa „kampania informacyjna" PiS na billboardach i w telewizji omija kwestię katastrofy z daleka.
Wiele natomiast wskazuje na to, że sprawą smoleńską od dłuższego czasu gra rząd Tuska. Świadczyć o tym może wielotygodniowe przetrzymywanie raportu Millera przez szefa rządu. Podobno tak długo trwa tłumaczenie dokumentu na rosyjski i angielski, jednak w naturalny sposób muszą rodzić się podejrzenia, że albo podlega on politycznym retuszom, albo szuka się momentu publikacji najwygodniejszego dla rządzących.
Takie podejrzenia stają się bardziej uzasadnione w kontekście ujawnionych dziś przez „Rzeczpospolitą" działań urzędników Kancelarii Premiera. Okazało się, że utrudniali oni Najwyższej Izbie Kontroli badanie, jak organizowano wyjazdy zagraniczne i zapewniano bezpieczeństwo najwyższym przedstawicielom RP w latach 2005 – 2010. Współpracownicy Donalda Tuska opóźniali przesyłanie do NIK dokumentów, jakich domagali się kontrolerzy, a wiele informacji, które trafiały do izby, okazało się niezgodnych z prawdą.
Chciałoby się wierzyć, że to „tylko" wyraz nieufności do NIK, ostatniej w Polsce instytucji patrzącej władzy na ręce, która nie została przejęta przez ludzi Platformy. Niestety, zachowanie współpracowników Tuska, którzy gorliwie starają się o jak najszybszy wgląd do akt niezakończonej jeszcze kontroli, może budzić podejrzenia, że jej wyników się obawiają i chcieliby na nie wpłynąć.