Choć wszystkie środowiska suflowaly lewicy sięgnięcie po Ryszarda Kalisza, choć wskazywały go jako lidera również wpływowe media, klub SLD postanowił zachować się podmiotowo i w tej trudnej sytuacji postawić na to, co sprawdzone. Kalisz wszak nigdy partii nie szefował, nie jest znany jako dobry organizator. To osoba świetnie czująca się na warszawskich salonach i lubiana przez dziennikarzy. Ale to Miller jest zwołanym liderem i organizatorem, więc jeśli ktokolwiek ma szansę odbudować wpływy lewicy, to wlaśnie żelazny kanclerz.
Ale to jedyne pozytywne aspekty tej decyzji. Bo jest ona nie tylko fatalna wizerunkowo, ale też stanowi niepokojący sygnał dla opinii publicznej. Jaki? Przypomnijmy, że Millera ze sceny politycznej zniosła afera Rywina. To tamto wydarzenie stworzyło potęgę prawicowego duopolu PO i PiS, tamto wydarzenie stanowiło polityczną cezurę, kończąca pewien etap istnienia III RP. Powrót Millera każe zadać pytanie, czy afera Rywina już nie ma żadnego znaczenia, czy niejasne relacje polityki, mediów i biznesu, znów staną się w naszym życiu publicznym standardem? Czy rzeczywiście sposób, w jaki rządząca PO poradziła sobie z aferą hazardową, stał się sygnałem, że wszystko w polityce wolno, że każdy bohater skandalu może przedstawić się jako ofiara i domagać się od opinii publicznej rehabilitacji?
Dlatego trudno jest pozytywnie określić wizerunkowe skutki wyboru Millera. Zgoda, próba odmłodzenia lewicy podjęta przez Grzegorza Napieralskiego okazała się nieudana. Ale czy to wystarczający argument, by SLD porzuciła wszelkie inne pomysły i wprost odwołała się do postkomunizmu?