Efekt? W mieście, które kojarzy się z Jasną Górą, Czarną Madonną, sierpniowymi pielgrzymkami, obroną polskości przez księdza Kordeckiego, z budżetu wspierać będzie się budzącą największe obecnie kontrowersje moralne procedurę medyczną. Trudno wyobrazić sobie, by opłacenie drobnej części kosztów bardzo drogiego zabiegu radykalnie podniosło dostępność do niego wśród częstochowian. A więc lewicowym radnym chodzi raczej tylko o efekt propagandowy.
Niestety wielu środowiskom biorącym udział w debacie o in vitro chodzi bardziej o propagandę, niż o rozwiązanie tego trudnego etycznie problemu. Z jednej strony tych, którzy do procedury in vitro mają wątpliwości nazywa się talibami, z drugiej zaś przygotowywane są projekty ustaw posyłające za użycie tej metody nawet na dwa lata do więzienia.
Częstochowscy radni lewicy także biorą udział w tej licytacji na radykalizm. W ich radykalizmie jest jednak jeden zgrzyt. Warunki, jakie kwalifikują do miejskiej zapomogi na in vitro są dość... konserwatywne. Pieniądze dostaną tylko małżeństwa, mieszkające co najmniej od roku w Częstochowie i w dodatku spełniające surowe wskazania medyczne.
A warto przypomnieć, że w liberalnym projekcie ustawy autorstwa Małgorzaty Kidawy-Błońskiej in vitro miałoby być to dostępne również dla par nieformalnych (konkubinatów), a w myśl projektu SLD nawet dla osób samotnych czy związków homoseksualnych. Częstochowscy radni lewicy, chcący zamanifestować swą postępowość, okazali się po prostu konserwatystami.
Warto jednak na serio zadać pytanie: czy sprawę in vitro wciąż nie uregulowaną ustawowo w polskim prawie - powinno się rozstrzygać na poziomie rady gminy czy miasta? Czy kompromisu w tak kontrowersyjnej kwestii, dotyczącej początku ludzkiego życia, nie powinno się szukać w Sejmie i Senacie?