Oczywiście premier ma prawo uważać tezy stawiane podczas spotkań sejmowego zespołu badającego okoliczności katastrofy smoleńskiej za absurdalne. Nie powinien jednak ignorować opinii jednej trzeciej obywateli, których argumenty zespołu Macierewicza przekonały. Musi też pamiętać, że tylko 40 proc. Polaków uważa, iż rządowy raport Millera w pełni wyjaśnił okoliczności tragedii. Jeśli Tusk chce tę sytuację zmienić, jeśli chce przekonać większość mieszkańców Polski, że teorie spiskowe dotyczące Smoleńska nie mają racji bytu – powinien poprzeć pomysł Kleibera.
Debata na temat okoliczności katastrofy jest bowiem niezbędna. Także dlatego, że podstawą funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa jest dialog. I nie tylko z tymi, którzy się z nami zgadzają, ale przede wszystkim z tymi, którzy naszym zdaniem pobłądzili. Takiego prawdziwego dialogu bardzo dziś w Polsce brakuje.
Zgoda na publiczną dyskusję ekspertów nie oznacza wszak, że któraś ze stron z góry przyzna rację swoim oponentom. Jeśli rządowy zespołu pod przewodnictwem Macieja Laska ma silne dowody na swoją wersję przebiegu wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku, to za ich pomocą może zbić przeciwne argumenty. Może odnieść się do sprawy merytorycznie, zamiast – jak bywało ostatnio – punktować przeciwników atakami ad personam.
Wypowiedź Donalda Tuska wskazuje jednak, że taka debata nie jest mu na rękę. Katastrofa smoleńska to paliwo najpoważniejszego w ostatnich latach publicznego sporu w Polsce. Ne służy ono jednak wyłącznie Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego partii. Wręcz przeciwnie. Wystarczy rzut okiem na sondaże w ciągu ostatnich trzech lat, by zobaczyć, że ilekroć PiS ostro wypowiadał się o smoleńskiej katastrofie, zyskiwała Platforma. Czy właśnie dlatego premier Tusk woli polityczne przepychanki o Smoleńsk od merytorycznej debaty na temat okoliczności katastrofy?