Reklama
Rozwiń

Muzułmanie i geje ważniejsi niż Polacy - komentarz Jarosława Gizińskiego

Sytuacja mniejszości polskiej na Litwie to trzykrotny powód do wstydu.

Publikacja: 16.08.2014 02:23

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Przede wszystkim dla państwa litewskiego, które w ciągu z górą dwóch dziesięcioleci nie potrafiło – a prawdę mówiąc, nigdy nie chciało – uznać cywilizowanych praw ważnej grupy etnicznej. Ale także dla państwa polskiego, nie potrafiącego bronić – albo nie wykazującego chęci zdecydowanej obrony – praw Polaków, którzy w odróżnieniu od emigrantów nigdy nigdzie nie wyjeżdżali i są sekowani we własnej ojczyźnie. Wreszcie to smutny dowód na ślepotę instytucji europejskich, które wolą udawać, że nic strasznego się nie dzieje, bo przecież nikt nikogo nie morduje.

Marne to dla nas pocieszenie, że sytuacja autochtonów mało gdzie w Europie jest idealna. Na złe traktowanie albo obojętność rządów skarżą się Turcy w Bułgarii, Węgrzy w Rumunii i na Słowacji, Bretończycy we Francji. Nawet w stawianej za wzór Finlandii miejscowym „prawdziwym Finom" nagle zaczęli przeszkadzać szwedzkojęzyczni sąsiedzi.

To paradoks współczesnej Europy, że na więcej uwagi i na poparcie liczyć mogą muzułmańscy imigranci albo geje. Polacy z Wileńszczyzny muszą przyjmować do wiadomości orzeczenia sądów – najpierw litewskich, a potem także europejskich – stwierdzających, że lituanizacja ich nazwisk jest zgodna z prawem.

Zanim jednak zaczniemy mieć pretensje do Strasburga, spójrzmy najpierw w lustro. Lekceważenie praw Polaków tuż za miedzą to także skutek naszej obojętności. Kolejne rządy gotowe były poświęcić polskość Wileńszczyzny w imię mitycznego sojuszu strategicznego z Litwą albo – co jeszcze gorsze – wyrażając przekonanie, że to nie taki ważny problem.

Nacisku społecznego też nie widać. Ba, czytałem wynurzenia znanej dziennikarki oceniającej Polaków z Litwy jako nieokrzesanych chłopków-roztropków, na dodatek mówiących nie po polsku, ale „dziwaczną gwarą". Komentujący te wywody internauci pisali, że „przecież mogą wrócić, jak im się tam nie podoba".

W tej sytuacji szanse na realizację najnowszego pomysłu litewskich nacjonalistów, czyli zniszczenia polskojęzycznej edukacji na Litwie są, niestety, dość duże. Słuchając wynurzeń prezydent Dalii Grybauskaite o „dawaniu odporu Polsce" i widząc anemiczną reakcję w Warszawie, trudno o optymizm w tej sprawie.

Przede wszystkim dla państwa litewskiego, które w ciągu z górą dwóch dziesięcioleci nie potrafiło – a prawdę mówiąc, nigdy nie chciało – uznać cywilizowanych praw ważnej grupy etnicznej. Ale także dla państwa polskiego, nie potrafiącego bronić – albo nie wykazującego chęci zdecydowanej obrony – praw Polaków, którzy w odróżnieniu od emigrantów nigdy nigdzie nie wyjeżdżali i są sekowani we własnej ojczyźnie. Wreszcie to smutny dowód na ślepotę instytucji europejskich, które wolą udawać, że nic strasznego się nie dzieje, bo przecież nikt nikogo nie morduje.

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Pyrrusowe zwycięstwo Trumpa
Komentarze
Maciej Miłosz: Wiceminister obrony próbuje sił w stand-upie
Komentarze
Marek Kozubal: Sławomir Cenckiewicz, harcownik na czele BBN
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Po decyzji SN w sprawie wyborów prezydenckich. Polska musi iść do przodu
Komentarze
Bogusław Chrabota: Donald Tusk brnie w granicę. To bardzo ryzykowne