To był jeden z głównych dylematów Tuska – czy wyjechać do Brukseli, skazując Platformę na niechybną porażkę z PiS? Czy też pozostać premierem ?i szefem PO, licząc, że uda się po raz trzeci pokonać PiS w wyborach parlamentarnych?
Przez kilka miesięcy Tusk poważnie rozważał oba te rozwiązania i po cichu się do nich przygotowywał. W Platformie słychać żarty, że jedynie Grzegorz Schetyna rozumiał sens zmian w statucie PO, które w razie rezygnacji szefa Platformy ?z automatu przekazywały partię w ręce pierwszego wiceprzewodniczącego – czyli Ewy Kopacz. To był wariant opracowany na wypadek „emigracji" premiera.
Wiadomo, że Tuska kusiła perspektywa udziału w polityce międzynarodowej wysokiego szczebla, wiążąca się z wysokimi apanażami, na które jako szef polskiego rządu liczyć nie może. Ślady premierowskich dylematów słychać nawet na nagraniach jego bliskich współpracowników, bohaterów afery taśmowej – takich jak Paweł Graś.
Wygląda na to, że dylematy te właśnie premier rozstrzygnął: zostaje w kraju i chce walczyć o trzecią kadencję. To informacja niecierpliwie wyczekiwana przez polityków PO. Platforma jest niczym piramida, którą spaja wyłącznie premier. W razie jego wyjazdu doszłoby do walki o władzę, a podziały i animozje mogłyby doprowadzić do końca PO w jej obecnym kształcie. I to był główny argument, który przekonał Tuska – swoisty platformerski patriotyzm.
Ale jest też w tej kalkulacji element wyłącznie wyborczy. Choć Donald Tusk dołuje w sondażach, to jest jedynym politykiem PO, który może wziąć na swe barki ciężar kampanii i zapewnić partii albo zwycięstwo, albo chociaż udział w koalicji rządzącej po wyborach w 2015 r.