To z jednej strony kompromis między myślą Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, z drugiej między frakcjami „schetynowców" i „spółdzielni", z trzeciej między otoczeniem kolegów byłego premiera i koleżanek obecnej pani premier, z czwartej między myśleniem kompetencyjnym i nomenklaturowym, z piątej między racją stanu a racjami partii rządzącej... I tak dalej, i dalej; aż nie chce się wymyślać.

Jak na rząd przejściowy, brakuje w nim kompetentnych rzemieślników w kilku przynajmniej dziedzinach. Po nominacji Schetyny na szefa MSZ już czuję dotkliwy brak Sikorskiego. Po nominacji Piotrowskiej, dotkliwy brak... Schetyny. Po nominacji Grabarczyka, dotkliwy brak Biernackiego... I tak dalej, i tak dalej.

O oczekiwaniach wobec ekipy Ewy Kopacz niedługo napiszę. I na koniec. Wiem, że polityka to sztuka kompromisu, ale inni powinni wiedzieć, że budowanie odpowiedzialnego za państwo rządu to nie tasowanie talii kart. Zwłaszcza, gdy są znaczone.