Odzyskali większość w Senacie i zwiększyli swoją przewagę w Izbie Reprezentantów. Zgodnie z zasadami amerykańskiej polityki przejmą ?teraz przewodniczenie wszystkim komisjom obu izb, czyli będą samodzielnie decydować o tym, ?co i kiedy będzie dyskutowane, ?a potem przyjęte lub odrzucone.
Dla Obamy to w zasadzie koniec prezydentury. Biały Dom będzie miał oczywiście wiele do powiedzenia w sprawach zagranicznych, prezydent będzie mógł wysyłać żołnierzy na misje i samemu jeździć na szczyty, ale w sprawach wewnętrznych – a przede wszystkim wszelkich sprawach związanych z wydatkami państwa – Obama zrobi tylko to, na co pozwoli mu budżet, a ten jest uchwalany przez Kongres.
Dla świata to zła wiadomość. Wszyscy wrogowie Ameryki od Moskwy po Phenian od wtorku nie muszą się już specjalnie przejmować groźbami Waszyngtonu. Prezydent Władimir Putin wie, ?że Obama ma związane ręce, bo Kongres nie pozwoli mu na żadne radykalne działania.
Wygrana republikanów to bowiem wotum nieufności wobec rządów obecnego gospodarza Białego Domu. Republikanie uczynili z oceny prezydentury Obamy główny temat kampanii wyborczej. Rację mają ci analitycy, którzy zwracają uwagę na to, że z obiektywnych powodów Partia Republikańska ?ma w tym roku łatwiej – wybory ?do jednej trzeciej Senatu odbywały się w dużej części w stanach im przychylnych.
Ale to nie zmienia faktu, że Amerykanie powiedzieli we wtorek jasno: polityka Baracka Obamy im nie odpowiada. Kapitał polityczny prezydenta jest na wyczerpaniu. Wiedzą o tym wszyscy jego przyszli rozmówcy, m.in. na szczycie APEC w Pekinie, gdzie Obama ma się ponoć spotkać z Putinem.