Na razie można tylko spekulować o powiązaniach sprawców zamachu w zakładach gazowych pod Lyonem z terrorystami, którzy na początku roku wstrząsnęli Francją mordując dziennikarzy stołecznego tygodnika Charlie Hebdo. Ale oba ataki wyglądają jak kolejne etapy wojny wytoczonej przez skrajnych fundamentalistów islamskich czołowemu państwu Zachodu, kojarzącemu się z republikańskimi, świeckimi wartościami.
Kilka miesięcy temu uderzyli w znienawidzoną przez nich wolność słowa. I pokazali jak nieprzygotowane do odparcia ataku dwóch uzbrojonych w kałasznikowy ludzi jest centrum pewnego siebie Paryża.
Dzisiejszy zamach to symboliczne wprowadzenie do Europy metody znanej już z działalności dzihadystów z Syrii czy Libii - obcinanie głów.
Ale to nie cały przekaz, który można z niego wyczytać. Jest to też zamach na spokojną francuską prowincję. I, co równie ważne, na firmę obecną w Europie, ale pochodzącą z Ameryki. Na giganta Air Products obracającego miliardami dolarów i zatrudniającego kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Firma może uchodzić za przykład współpracy Zachodu po obu stronach Atlantyku i globalnej gospodarki, której ton nadaje cywilzacja zachodnia. A to wszystko dżihadyści postrzegają jako wrogie i zdegenerowane.
W ciąg dżihadystycznego terroru wpisuje się i kolejny zamach w Tunezji. Znowu na turystów, tym razem nie tych, co zwiedzają muzeum w stołecznym Tunisie, ale tych, co odpoczywają w luksusowym hotelu w Sousse. To uderzenie w najbliższy wartościom Zachodu kraj arabski.