Donald Tusk długo szukał sposobu na rozbrojenie bomby, jaką były coraz silniejsze kontrowersje wokół ACTA. Wybrał wariant sprawdzony, testowany podczas kampanii wyborczej na kibicach. Wtedy była debata twarzą w twarz z grupą niezadowolonych obywateli, deklaracje, że do sprawy trzeba wrócić i rozwiązać po wyborach tak, aby nikt nie był poszkodowany. A do społeczeństwa poszedł sygnał, że ognisko zapalne udało się opanować.

Tym razem nie wszystko się powiodło. Część organizacji, bardzo aktywnych w sprawie ACTA, zbojkotowała spotkanie, gdyż nie chciała uczestniczyć w propagandowym spektaklu. Wyszli bowiem z założenia, że na sali, w której może zmieścić się kilkaset osób, żadnych konstruktywnych wniosków – poza propagandowym sygnałem, że "premier rozmawia i rozwiązuje problem" – nie da się wypracować.

Ponieważ jednak internauci dysponują znacznie potężniejszą siłą przekazu niż kibice, premier nadal może mieć problem. Zwłaszcza że za dużo błędów on sam i jego ludzie popełnili na samym początku. Kluczowy był brak szerokich konsultacji, kiedy decydowały się losy ACTA. Obywatele zostali zaskoczeni tajemniczym dokumentem, który może mieć bliżej nieokreślone konsekwencje dla ich podstawowych wolności. Drugi poważny błąd popełniono później – kiedy polski ambasador w Tokio złożył podpis pod dokumentem. A zapowiedzi premiera, że "nie będzie wycofania podpisu", ale również "nie będzie wniosku o ratyfikację" tak długo, jak długo Donald Tusk będzie miał wątpliwości, mogą być tylko pustym sloganem. Jeśli bowiem Unia Europejska przyjmie ACTA, a większość państw UE ratyfikuje umowę, nawet bez udziału Polski, będzie ona obowiązywała na całym jej obszarze.

Na razie urzędnicy w Brukseli wypowiadają się w uspokajającym tonie. Od kilku dni ślą do mediów ciepłe komunikaty na temat skutków ACTA i braku zagrożeń dla wolności obywatelskich. Prawdziwa dyskusja pewnie się tam jednak rozpocznie. Zwłaszcza, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał już orzeczenie, które podobne mechanizmy kontroli Internetu (jak te przewidziane w ACTA) kwestionował jako niezgodne z prawem unijnym. Parlament Europejski, który zajmie się tą sprawą, będzie miał ciężki orzech do zgryzienia. Nie uniknie tego również Donald Tusk, gdyż debata, którą zorganizował, nie uspokoiła coraz bardziej wrogiego mu  Internetu.