Konkurs zaczął się planowo, o 10. rano, nadzieje, że uda się rozegrać choćby jedną serię zgasły o 11.34. W tym okresie działo się to, co zawsze w takich warunkach: rzadkie skoki przedzielane czekaniem na zielone światło od Borka Sedlaka kierującego ruchem na skoczni oraz dłuższe przerwy, w czasie których nie działo się nic.

Do chwili odwołania zawodów skoczyło 21 uczestników – inaczej mówiąc Słowenia, Austria, Polska, Norwegia, Japonia i Niemcy miały zaliczone dwie próby (u Polaków Piotr Żyła skoczył 207,5 m, Andrzej Stękała – 221), zaś Rosjanie, Szwajcarzy i Finowie po trzy (wystartowało 9 ekip). Przewidywać jakiś optymistyczny ciąg dalszy nie miało jednak sensu – każdy skok mógł skończyć się wypadkiem, bo nagłe podmuchy miały prędkość przekraczającą 6 m/s.

W tej sytuacji minicykl Planica 7 skurczył się do rozmiaru trzech serii (rozegrano na razie jedną, na jeszcze dwie można liczyć w niedzielę). Skoro regulamin tej rywalizacji mówi, że nagrodę 20 tys. franków przyzna się zwycięzcy tylko wtedy, gdy będą zaliczone cztery serie, to liczono jeszcze na dodanie serii drużynowej w niedzielę, ale taka decyzja w sobotnie południe nie zapadła.

Pozostało liczyć na lepszą pogodę w niedzielę i interesującą walkę o ostatnie trofeum zimy ze skokami – małą Kryształową Kulę za loty. Planowy początek rywalizacji najlepszej trzydziestki PŚ o 10. rano, ale jak wszystko w ten weekend w Planicy – plan może się zmienić.