Jej uroda porażała, wręcz onieśmielała zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Piękne oczy i uśmiech, zjawiskowe nogi i wdzięk filigranowej blondynki tylko z pozoru ułatwiały jej karierę aktorską. W rzeczywistości wielu reżyserów przez lata widziało w niej jedynie tę urodę, pozbawiając ją tym samym szansy na ambitne role, zwłaszcza w kinie czy telewizji. Inna sprawa, że grając choćby epizod, potrafiła przyćmić sobą i swoją grą główne bohaterki. Choć niekiedy porównywano ją z Marilyn Monroe, to jej uroda i talent przywodziły na myśl Gretę Garbo. Koledzy i koleżanki z teatrów, w których występowała, wspominali, że w kulisach często można było usłyszeć jej perlisty śmiech, a i na scenie w czasie spektaklu potrafiła się „zagotować" – tym bardziej że w początkowej fazie swojej kariery zawodowej grała głównie w komediach – ale zawsze umiała się opanować i pozostawić po sobie jakieś niedopowiedzenie, jakąś nieodgadnioną myśl, która tliła się w jej spojrzeniu. Dodawała głębi nawet z pozoru błahym postaciom.
Tę tajemnicę, mądrość kobiety dojrzałej, siłę charakteru i nietuzinkową osobowość dostrzeżono w niej późno, zbyt późno. Ona sama już wkrótce widziała siebie nie w roli aktorki, ale reżyserki teatralnej. Miała dalekosiężne plany – pokrzyżowała je śmiertelna choroba. Walczyła przez sześć lat. W pierwszej fazie nowotwór udało się zaleczyć chemioterapią. Wykazała się wówczas ogromną siłą i hartem ducha. Nabrała rozpędu – grała w teatrze, w serialu, reżyserowała, jeździła na spotkania, zaangażowała się w akcję „Szkoła bez przemocy". Ale wtedy nowotwór uderzył ze zdwojoną siłą. Nie poddawała się, walczyła, jednak ani operacje za granicą i w Polsce, ani ogromne wsparcie ze strony bliskich i przyjaciół nie uratowały jej życia. Zmarła 30 listopada 2010 r., mając zaledwie 58 lat. Tak wiele mogła jeszcze osiągnąć... Ale jej gwiazda nie zgasła, nadal jest pamiętana i podziwiana. W internecie można znaleźć garść informacji o jej życiu zawodowym i osobistym, o tym, że w ostatnich latach – głównie za sprawą serialu „Rodzina zastępcza" – zdobyła ogromną popularność i sympatię widzów. Lecz jaka była naprawdę? Rąbka tajemnicy uchyla Roman Dziewoński w swej wyjątkowej książce „Gabi. Gabriela Kownacka" (Wydawnictwo LTW, 2012). Jako jej przyjaciel utkał własną opowieść i wplótł w nią wspomnienia jej najbliższej rodziny, a także reżyserów, aktorów i aktorek, którzy mieli okazję z nią pracować.
Od dawna w „Alfabecie..." chciałam napisać o Gabrieli Kownackiej. Ale jakoś się nie składało. Może sama musiałam osiągnąć pewien wiek, by w pełni docenić i zrozumieć tę wyjątkową kobietę? W każdym razie i tym razem mogło się to nie udać. Na początku marca ub. roku, już gdy wybuchła w Polsce epidemia, zamówiłam przez internet książkę Romana Dziewońskiego. A tu wszystko zamarło... nie wiedziałam, czy przesyłka do mnie dotrze. Z niepokojem wyczekiwałam tego niezwykłego spotkania z Gabrielą Kownacką. Warto było! Nieczęsto trzyma się w ręku tak pogłębiony i wielowymiarowy portret – tu kłaniam się autorowi! Cóż ja mogę na tak niewielkiej przestrzeni? Mogę jedynie zasygnalizować pewne zdarzenia i emocje związane z panią Gabrielą, a wielbicieli jej talentu odsyłam do książki Romana Dziewońskiego.
Gabriela Anna Kwasz urodziła się we Wrocławiu 25 maja 1952 r. Ojciec, Ottokar Kwasz, był repatriantem z Kresów, ze Stanisławowa. Mama, Izabella z Tumidajskich, pochodziła z Przemyśla. Choć na chrzcie dali jej na imię Gabriela, to zawsze nazywali ją Gałką. Jako kilkulatka zamarzyła, by zostać... primabaleriną. Rodzice nie byli temu przeciwni, ale też nie byli zachwyceni. Jednak mała Gabi – jak w przyszłości będą ją nazywać przyjaciele – od dziecka miała silny charakter. Ćwiczyła do upadłego, biegała na lekcje baletu, miała talent, grację i wdzięk motyla. Niestety, okazało się, że ma zbyt słabe serce i nie może tańczyć zawodowo. Wtedy zdecydowała, że zostanie aktorką.
W 1971 r. na warszawską PWST dostała się z pierwszą lokatą! Była na jednym roku m.in. z Krystyną Jandą, Joanną Szczepkowską, Ewą Ziętek, Barbarą Winiarską, Emilianem Kamińskim i Pawłem Wawrzeckim. W ówczesnej PWST wykładali m.in.: Zofia Mrozowska, Aleksandra Śląska, Ryszarda Hanin, Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki, Tadeusz Łomnicki, Jan Świderski i Zbigniew Zapasiewicz. Tuzy sztuki aktorskiej! Tak wiele mogła się od nich nauczyć, a jednak – co sama przyznawała po latach – trochę „obijała się", a swoją uwagę bardziej skupiała na studenckim życiu. Była zjawiskową dziewczyną, koledzy wodzili za nią oczami, ona zaś spośród wszystkich adoratorów wybrała starszego kolegę z PWST, Waldemara Kownackiego. Stanowili piękną parę, pobrali się w 1975 r. W 1983 r. urodził się im syn Franciszek i choć dwa lata później ich małżeństwo się rozpadło, to nigdy nie przestali być przyjaciółmi.