Wrzesień 1939. Dramat ludności cywilnej

Klęski wrześniowej nie da się zamknąć wyłącznie w kategoriach militarnych. Dla napadniętych przez III Rzeszę i ZSRR Polaków była to katastrofa egzystencjalna.

Publikacja: 08.09.2022 21:00

Już od pierwszych tygodni wojny w miastach brakowało żywności, organizowano więc punkty pomocy społe

Już od pierwszych tygodni wojny w miastach brakowało żywności, organizowano więc punkty pomocy społecznej

Foto: NAC

Wraz z wybuchem II wojny światowej obywatele II Rzeczypospolitej utracili poczucie bezpieczeństwa wypływające z przekonania o trwałości ładu gwarantowanego przez prawidłowe działanie machiny państwowej. Zachwiała się konstrukcja umożliwiająca codzienny byt. Rozkład ten nie był tak uchwytny i tak wyrazisty, jak porażki frontowe czy pierwsze akty niemieckiego terroru. Ale to on decydował o skali wojennej katastrofy. Wrzesień 1939 r. współczesnym Polakom kojarzy się jako czas wielkiej militarnej przegranej, nie możemy jednak zapominać o dramacie zwykłych obywateli napadniętej Rzeczypospolitej.

Czytaj więcej

Wrzesień 1939 r.: Polscy generałowie przyczynili się do klęski

„Oblężenie”

Film Juliena Bryana, jedynego aktywnego zagranicznego reportera we wrześniowej Warszawie, dokumentujący tragedię miasta z perspektywy obrońców i ofiar, nie przynosi pozornie obrazów tak wstrząsających, jak choćby późniejsze materiały z dni powstania warszawskiego. W powszechnie znanej wersji był zresztą adresowany do odbiorcy amerykańskiego i wyświetlany po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych wiosną 1940 r. Nakręcony między 7 a 21 września 1939 r. reportaż „Oblężenie” ukazuje jednak dramatyczne symptomy upadku państwowości: chaos, zagubienie i lęk, rozpacz i bezsilny gniew ludzi, którym odebrano prawo do spokojnego, uporządkowanego przeżywania ich zwyczajnych dni. Zarejestrowane przez operatora próby ocalenia resztek, właściwie iluzji normalności: ewakuacja cennych mebli, toaleta na zgliszczach spalonych domów, kolejka przed sklepem, zwłaszcza skontrastowane ze zdjęciami zabitych podczas jednego z coraz częstszych nalotów na obszary pozbawione znaczenia strategicznego, pogłębiają jeszcze wrażenie beznadziejności tej pozawojskowej, rozpaczliwej i przegrywanej walki o godność i wolność osobistą.

Wrzesień był jej fazą początkową, ale i szczególną – kampania była w toku, tereny opuszczone przez armię polską nie były jeszcze w sensie formalnym zajęte przez Niemców – dekrety o anektowaniu zachodnich ziem Polski przez Rzeszę wydano na początku października, Generalna Gubernia powstała jako fakt administracyjnoprawny kilka dni później. Na wschodzie kraju po agresji Związku Radzieckiego sytuacja była początkowo równie niejasna. Nie wykształciły się jeszcze mechanizmy radzenia sobie w rzeczywistości okupacyjnej, które później miały urosnąć do rangi jednej z wojennych legend. Służba Zwycięstwu Polski, zalążek Polskiego Państwa Podziemnego, została powołana dopiero w ostatnich dniach września.

Niewielu potrafiło sobie wyobrazić, czego miała doświadczyć Polska w ciągu następnych lat. 18 września w Jeziorach, w majątku swoich znajomych, odebrał sobie życie Stanisław Ignacy Witkiewicz. W innych jednak tliła się nadzieja. Pułkownik Leon Mitkiewicz, wówczas polski attaché wojskowy w Kownie, z racji obowiązków służbowych obserwujący katastrofę Polski spoza jej granic, spisując swoje wspomnienia, pod datą 7 września zanotował słowa zdradzające jeśli nie nadzieję, to przynajmniej wiarę w niezmienność reguł uniwersalnych, zdawałoby się, w kręgu kultury europejskiej: „Kraków zajęty przez Niemców. Ogłosili oni oficjalnie, że złożyli hołd zwłokom Marszałka Józefa Piłsudskiego i ustawili w krypcie przy jego trumnie wartę honorową”. Najbliższa przyszłość miała pokazać, że wszelkie nadzieje były złudne, a sformułowana przez Hitlera koncepcja „wojny totalnej” w pełni odpowiada swojej nazwie. Ten miesiąc kojarzony z początkiem roku szkolnego przyniósł Polakom pierwszą lekcję życia w „czasie nieludzkim”.

Rozpad komunikacji

W świecie współczesnym nic jaskrawiej nie odzwierciedla rozpadu struktury społecznej niż zanik komunikacji, rozumianej tu w podwójnym znaczeniu: obiegu informacji i możliwości transportu. We wrześniu 1939 r. obywatele II RP przekonali się, jak istotne i zarazem podatne na ciosy były obie te sfery.

Podstawowym źródłem oficjalnych wiadomości o sytuacji militarnej i międzynarodowej, a zarazem medium najpowszechniejszym i najbardziej wiarygodnym było radio. Warto przypomnieć, że na początku lat 30. rozpoczęto realizację programu masowej radiofonizacji Polski. Specjalnie z myślą o tym przedsięwzięciu inżynier Wilhelm Rotkiewicz zaprojektował Detefon, radioodbiornik kryształkowy niewielkich rozmiarów, a nade wszystko stosunkowo tani – komplet ze słuchawkami kosztował 30 zł. Równocześnie ruszyła budowa nowoczesnej i najsilniejszej wówczas w Europie radiostacji w Raszynie pod Warszawą, która zaczęła nadawać już w połowie 1931 r. Dzięki rzetelnie przygotowanej kampanii reklamowej Polskie Radio zdobyło wkrótce ponad milion abonentów.

Znaczenie radia dla ludności cywilnej podczas kampanii wrześniowej trudno przecenić. Autorzy zapisków pamiętnikarskich z tamtych dni często skarżyli się na niską jakość odbioru, irracjonalnie obarczali nawet nadawców odpowiedzialnością za dramatyczną treść komunikatów, ale potwierdzali tym samym, że radia słuchali wszyscy, którzy mieli taką możliwość. To z radia, z komunikatu odczytanego przez Zbigniewa Świętochowskiego, spikera, który pełnił nocny dyżur w warszawskiej rozgłośni (a kilka lat później był członkiem zespołu powstańczej radiostacji „Błyskawica”), wielu Polaków dowiedziało się o wybuchu wojny.

Oczywiście wojna dyktowała warunki pracy i wydajność przekazu. W nocy z 5 na 6 września polscy saperzy uszkodzili aparaturę nadawczą w Raszynie i wysadzili jeden z masztów antenowych, aby zaawansowanej technicznie placówki nie mogli wykorzystać zbliżający się Niemcy. Nadawanie przejęła stacja Warszawa II, korzystając z anten zamontowanych w Forcie Mokotowskim i na Politechnice Warszawskiej. Nadajniki w Forcie, uszkadzane w czasie nalotów, trzeba było nieustannie naprawiać. Jedna po drugiej milkły rozgłośnie lokalne mające siedziby w ośrodkach zajmowanych przez niepowstrzymane oddziały pancerne i zmotoryzowane armii niemieckiej. Niektóre placówki zostały zbombardowane. Ale warszawska rozgłośnia nadawała nieprzerwanie, mieszkańcy stolicy i wszyscy ci, którzy mogli odbierać sygnał, słuchali codziennych przemówień prezydenta Stefana Starzyńskiego, ostatniego przedstawiciela władz cywilnych pozostającego na swoim stanowisku.

Dzięki audycjom radiowym ludzie wiedzieli, że jakaś placówka władzy wciąż działa na miejscu, co zapewne niejednokrotnie zapobiegło wybuchom paniki i podtrzymywało morale. 23 września w południe Starzyński wygłosił pamiętne ostatnie przemówienie. Wkrótce potem niemieckie pociski spadły po raz kolejny na elektrownię i warszawskie Polskie Radio, pozbawione prądu, ucichło na długo.

Jeszcze przed ostatecznym proklamowaniem Generalnej Guberni władze niemieckie wprowadziły zakaz posiadania radioodbiorników i rozpoczęły ich konfiskatę. Domowe aparaty zostały wkrótce zastąpione przez okupacyjną radiofonię przewodową, tzw. szczekaczki transmitujące audycje niemieckie. O konsekwencjach tych zarządzeń opowiadały już pierwsze powojenne filmy polskie: „szczekaczek” słuchali nieliczni, natomiast całkiem liczna grupa posiadaczy odbiorników ukrywała je skutecznie i słuchała wiadomości nadawanych z Londynu.

Historia prasy wrześniowej

Wydawanie gazety nie wymagało tak rozbudowanego zaplecza technicznego jak radio, musiało za to sprawnie działać wiele ogniw procesu produkcji i dystrybucji, by periodyki w ogóle docierały do czytelników. Jedno bombardowanie lub ostrzał artyleryjski mógł unicestwić i siedzibę redakcji, i zespół redakcyjny. Dlatego prasa, choć ukazywała się niemal do końca września (mowa tu o terenach ostatecznie zajętych przez Niemców), docierała nieregularnie. W Warszawie wiele popularnych tytułów mieszkańcy miasta i jego okolic mogli czytać niemal do końca września, chociaż po zmasowanych nalotach w ostatnim jego tygodniu część redakcji – niezależnie od przedwojennych antagonizmów politycznych – połączyła swe siły i wydawała „Gazetę Wspólną”, publikującą w pierwszym rzędzie odezwy władz wojskowych. Ukazało się tylko kilka numerów tego pisma.

W obliczu wojennej tragedii spory polityczne zniknęły ze stron gazet tuż po niemieckiej napaści. Zwykłym obywatelom, dla których lektura gazety była codziennym rytuałem, czasopisma oferowały co innego: wizję względnie ustabilizowanej rzeczywistości, której stan wojny bynajmniej nie przekreśla, oraz wiarę w zwycięstwo. W pierwszych dniach września gazety informowały więc o sukcesach polskiej armii i krytycznym położeniu wojsk niemieckich, szczególnie po przystąpieniu do wojny Francji i Anglii. Cyniczne, jak się miało okazać, zapewnienia najwyższych rangą dowódców francuskich urastały na łamach gazet do entuzjastycznych relacji z frontu zachodniego, który realnie w ogóle nie istniał. Na dalszych stronach zaś prasa publikowała konwencjonalne materiały, podtrzymujące wrażenie niezakłóconego rytmu życia społecznego. „Kurjer Warszawski” z 3 września zamieszczał ogłoszenia osób poszukujących pracy i reklamy prywatnych szkół średnich, a nawet repertuar stołecznych teatrów: Narodowego, Polskiego, Letniego, Nowego i Małego. W jednym z ogłoszeń można znaleźć też ofertę zakupu działki za gotówkę.

Stopień tego „programowania” nastrojów zależał, rzecz jasna, od miejsca wydawania. Warszawskie gazety adresowane były do odbiorców szykujących się do obrony stołecznego grodu. Krakowskie zostały zlikwidowane już 7 września, bo Kraków, zaskoczony kompletnie – jak i broniąca go armia – manewrem strategicznym Niemców z południa, jako pierwsza polska metropolia wpadł w ich ręce i znalazł się pod okupacją. Z kolei we Lwowie, który pierwsze walki obronne z niemieckimi czołówkami stoczył dopiero w połowie miesiąca i uniknął permanentnych, druzgocących ataków z powietrza, ton doniesień prasowych był niemal optymistyczny jeszcze po 10 września. Lwowski „Dziennik Polski” zaczął wypowiadać się bardziej powściągliwie dopiero w obliczu agresji radzieckiej. Ujmując rzecz najprościej – prasa przyjęła postawę pokrzepiającą. Zasięg oddziaływania mediów był jednak ograniczony.

Na prowincji radio często nie działało, a prasa nie docierała. W małych miejscowościach i wioskach mieszkańcy otrzymywali bieżącą informację z innych źródeł. Jednym z podstawowych była pogłoska, plotka, przekazywana z ust do ust. Rzadko poddająca się weryfikacji, ponieważ nie tylko mediów brakowało, ale i sprawnie działającej sieci telefonicznej. Telefony szybko przestały być przydatne nawet w dużych miastach, poza nimi albo po prostu ich nie było, albo z powodu uszkodzeń linii nie spełniały swojego zadania. Zastępował je i wzmacniał pogłoskę inny obieg wiadomości – paraliżujące, czasami pełne wyolbrzymień relacje uciekinierów. Głównymi arteriami drogowymi kraju podążały na wschód bezładne masy ludzi, którym było już dane poznać niemieckie metody zaprowadzania „porządku” i sposób sprawowania władzy na terenach podbitych. Bywało i tak, że śladem uciekających podążały szybkie jednostki niemieckie, doganiające ich bez trudu, bo po drogach właściwie od samego początku można się było przemieszczać tylko pieszo.

A skoro już o tym mowa, trzeba kilka zdań poświęcić drugiemu aspektowi komunikacji: przewozowi osób i dóbr. Drogi, o czym mowa wyżej, zostały całkowicie sparaliżowane przez tłumy uciekających, często nieznających celu tej ucieczki, i zdezorganizowane grupy żołnierzy, podobnie jak cywile pozbawionych informacji, precyzyjnych rozkazów, a tym samym określonego kierunku marszu. Takie odsłonięte, nieskoordynowane i chaotycznie przemieszczające się duże gromady były łatwym celem dla niemieckich myśliwców, a każdy atak potęgował tylko zamieszanie. W tych okolicznościach nawet sprawny pojazd mechaniczny stawał się raczej obciążeniem, a nie pomocą dla podróżujących nim pasażerów, tym bardziej nie służył efektywnemu dostarczaniu towarów. Transport drogowy stał się więc praktycznie niemożliwy.

Kolej na wojnie

Tuż przed wybuchem wojny podstawowym środkiem lokomocji była kolej. Nie miejsce tu na roztrząsanie podejmowanej niejednokrotnie przez historyków kwestii, w jakim stopniu PKP były przygotowane do skutecznego działania w warunkach wojennych. Ale można przypomnieć, że ponad 200 tys. pracowników tego przedsiębiorstwa, zatrudnionych w nim w chwili wybuchu wojny, to była już armia i jak każda inna armia ta też miała swoje zadania, podlegała zewnętrznym ograniczeniom i była celem dla wroga.

Węzły kolejowe, stacje i same połączenia stanowiły dla Niemców obiekty o dużym potencjale strategicznym i jako takie musiały być albo zniszczone, albo przechwycone. Niszczyły je więc obie strony. Niemcy i ich poplecznicy z grup dywersyjnych, bardzo dobrze znający teren, a nierzadko też strukturę organizacyjną, maksymalnie utrudniali Polakom wykonanie planu mobilizacyjnego. Atakowano pociągi, podkładano materiały wybuchowe na stacjach, bombardowano je. Z takich przyczyn ucierpiały znacznie już 1 września ważne stacje w Tczewie i Kutnie. Ale połączenia kolejowe niszczyli również polscy saperzy, by tym samym spowolnić błyskawiczny marsz oddziałów niemieckich. Ich celem były głównie wiadukty i mosty. Mimo to kolejarze zdołali dostarczyć ogromne transporty wojskowe do miejsc przeznaczenia. Składy z bronią i amunicją przybywały do Lwowa, kiedy Niemcy szykowali się już do pierwszych szturmów na miasto.

Powiodła się ewakuacja, przeprowadzona w znacznej mierze koleją, władz państwa i najważniejszych instytucji – co Niemcy uznali za swą bardzo dotkliwą porażkę – oraz zespołów naukowych, w tym kryptologów pracujących nad złamaniem kodu Enigmy, wraz z ich wyposażeniem badawczym. Na torach musiało się też znaleźć miejsce dla pociągów sanitarnych i pancernych, które odegrały niebagatelną rolę w działaniach wojennych.

Nie może zatem dziwić, że przewożenie ludności cywilnej, jeśli nie wynikało z harmonogramów ewakuacji, nie znalazło się wysoko na liście priorytetów gremiów decydujących o wykorzystaniu polskiego kolejnictwa. Uzasadnienie to jest satysfakcjonujące, gdy analizujemy je dzisiaj, dla ludzi jednak, którzy chcieli dotrzeć do swoich bliskich lub dostać się w bezpieczniejsze regiony, byłoby marnym pocieszeniem, nawet gdyby je znali. Oto jeszcze jeden wymiar dramatu zwyczajnych obywateli – zostali pozbawieni możliwości przemieszczania się, niejednokrotnie na długi czas uwięzieni w miejscu, w którym znaleźli się w pierwszych dniach wojny. Wśród ulic, które wcale nie były im przyjazne.

Sytuacja mieszkańców miast

We wspomnianym filmie Bryana jego twórca wyjaśniał, że zaciemnienie, obowiązujące w aglomeracjach miejskich, nie przynosiło spodziewanych efektów, bo strażacy, mający do dyspozycji bardzo ograniczone zapasy wody, nie byli w stanie ugasić pożarów wywołanych przez wcześniejsze naloty, a płonące budynki stanowiły doskonałe punkty orientacyjne dla kierujących ogniem artylerii lub pilotów wrogich maszyn.

Ale nakaz zaciemnienia wpływał w ogromnym stopniu na aktywność mieszkańców. Ulice miast wieczorami zamierały. Pojawiali się na nich m.in. amatorzy łatwej zdobyczy i szukający ich stróże prawa. Gdy po zamknięciu większości instytucji kultury i lokali rozrywkowych zanikło praktycznie życie towarzyskie jako część codziennego harmonogramu, ubyło powodów, by wychodzić z domu.

Publiczna, wspólna przestrzeń miasta zmieniła swój charakter także w ciągu dnia. Trzeba tu ponownie zaznaczyć, że zmiana ta nie była równomierna i zachodziła w różnym stopniu w zależności od daty i regionu Polski. Najważniejsze jej rysy miały jednak postać regularności i były bezpośrednio warunkowane przez wojenne „zawieszenie codzienności”.

Po pierwsze, wszelkie rodzaje zachowań i w ogóle obecności w przestrzeni publicznej podlegały aktualizowanym z dnia na dzień przepisom, nad których przestrzeganiem czuwali nie tylko funkcjonariusze policji – spośród nich w pierwszej kolejności będzie się już w Generalnej Guberni rekrutowała tzw. granatowa policja, formacja, której skomplikowane dzieje do dziś budzą sprzeczne opinie – lecz także oddziały wojskowe i ochotnicze powołane do obrony miast. W obwieszczeniu dowództwa OPL czytamy np.: „Surowo zabronione jest przebywanie podczas alarmu na ulicach, balkonach, dachach, w oknach i w ogóle wszelkich miejscach otwartych. Po usłyszeniu syren alarmowych należy natychmiast ukryć się”. Łatwo obwieścić, trudniej wykonać. Zwłaszcza gdy trzeba zaopatrzyć rodzinę i siebie w najpotrzebniejsze artykuły. I w tej potrzebie kryła się kolejna z cech charakterystycznych wspomnianej przemiany.

Po ulicach wędrowali ludzie szukający podstawowych dóbr. W dużych miastach było najgorzej, bo problemy związane z komunikacją skutecznie odcięły je od dostaw z prowincji. Równocześnie Niemcy obrali za cele ataków obiekty kluczowe dla bytu miejskiego: elektrownie, gazownie i wodociągi. Po 20 września w Warszawie Niemcy zniszczyli elektrownię i słynne Filtry. Miasto zostało bez prądu i bieżącej wody. Resztki żywności można było jeszcze kupić w sklepach, odczekując godziny w olbrzymich kolejkach. Gdzieniegdzie zaczęły też działać lokalne komitety społeczne zajmujące się dystrybucją artykułów spożywczych i leków, ale one też cierpiały na brak zapasów. Okazały się jednak ważną inspiracją – to w imię tej samej idei w Krakowie już w 1940 r. powołana zostanie Rada Główna Opiekuńcza, czyli organizacja wspierająca w latach okupacji najbardziej potrzebujących, która doczekała się całkiem bogatej literatury, ale nie zajęła niestety poczesnego miejsca w pamięci zbiorowej Polaków.

A zatem w miastach sprawą najpoważniejszą stała się aprowizacja, nawet tam, gdzie Niemcy nie uderzyli jeszcze zdecydowanie – na wschodzie. Cytowany już Leon Mitkiewicz wspominał wizytę w Wilnie: „W samym Wilnie widoczny jest stan wojenny. Sytuacja jest bardzo trudna. Istnieją już poważne trudności aprowizacyjne, zabraknie rychło węgla i nafty. Chleb sprzedawany jest wyłącznie na kartki – długie ogonki biedoty stoją przed piekarniami. W wielu sklepach niechętnie sprzedają, chyba za brzęczącą monetę – srebro albo złoto, oczywiście, carskie. (…) Wilno w dniu tym, 13 września 1939 r., sprawiało niewymownie przykre i ponure wrażenie. Byłem ubrany po cywilnemu. Łatwiej mogłem obserwować nastroje. Na ulicach można było spotkać licznych oficerów i szeregowych zapełniających chodniki, stojących grupkami albo spacerujących bez celu. Spotykani rzadko przechodnie mieli zatroskane, pochmurne twarze. Wszyscy byli gorzej ubrani, szli śpiesząc się. Ulica wileńska nagle zszarzała, a widziałem ją po raz ostatni w blasku splendoru i wielkiego ożywienia 15 sierpnia (…)”.

Podobnie wyglądał w tym czasie Lwów mający już za sobą pierwszy niemiecki szturm, z dużym powodzeniem odparty. Nie miało być ich wiele – na mocy umowy niemiecko-rosyjskiej Lwów, podobnie jak wiele miast kresowych, miał przypaść w udziale niezawodnym (na razie) sojusznikom Hitlera, Rosjanom.

Wyprawy po wodę, rozdawaną często z rozstawionych na ulicach kadzi, i po chleb albo inną strawę, zgodnie z ostrzeżeniami OPL faktycznie groziły śmiercią. Nie tą heroiczną, żołnierską, na polu chwały, ale przypadkową, od bomby rzuconej na znacznie poważniejszy cel niż jeden przechodzień. Tak zginął podczas pierwszego nalotu na Lublin Józef Czechowicz, jeden z najwybitniejszych poetów swojej generacji.

Jeszcze jednym powodem do opuszczenia mieszkania było właśnie ukrycie się w bezpieczniejszym schronieniu przed bombardowaniem. Zaimprowizowane schrony piwniczne słabą dawały osłonę, ale zawsze lepszą niż pokoje w wielopiętrowej kamienicy, która rozsypywała się w stertę gruzu po bezpośrednim trafieniu.

I już. Więcej powodów nie było. Nie było pieniędzy ani okazji do ich wydania. W wielu szkołach nie rozpoczęły się lekcje, a tam, gdzie jednak się na to zdecydowano, wkrótce miała gwałtownie interweniować nowa administracja niemiecka. Stanęły zakłady pracy, zniszczone albo niezdolne do kontynuowania produkcji. W Łodzi już w pierwszym tygodniu wojny unieruchomiony został cały przemysł włókienniczy – siła witalna miasta. Hale fabryczne wypełniły się uciekinierami, a mieszkańcy przemysłowego miasta zostali bez środków do życia. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść...

Wydanie wieczorne „Kurjera Warszawskiego” z 1 września 1939 r.

Wydanie wieczorne „Kurjera Warszawskiego” z 1 września 1939 r.

Biblioteka Narodowa/polona.pl

Wysadzony przez wycofujące się wojska polskie most na Wiśle w Tczewie, wrzesień 1939 r.

Wysadzony przez wycofujące się wojska polskie most na Wiśle w Tczewie, wrzesień 1939 r.

nac

Wraz z wybuchem II wojny światowej obywatele II Rzeczypospolitej utracili poczucie bezpieczeństwa wypływające z przekonania o trwałości ładu gwarantowanego przez prawidłowe działanie machiny państwowej. Zachwiała się konstrukcja umożliwiająca codzienny byt. Rozkład ten nie był tak uchwytny i tak wyrazisty, jak porażki frontowe czy pierwsze akty niemieckiego terroru. Ale to on decydował o skali wojennej katastrofy. Wrzesień 1939 r. współczesnym Polakom kojarzy się jako czas wielkiej militarnej przegranej, nie możemy jednak zapominać o dramacie zwykłych obywateli napadniętej Rzeczypospolitej.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie