Carski ukaz naruszył uświęconą tradycję Rusi moskiewskiej, dlatego opór społeczny był powszechny. Na wojnę z brodami wyruszyła więc armia, służba podatkowa oraz… dworscy trefnisie.
W XXI w. kwestia zarostu jako ozdoby męskiej twarzy to wyłącznie rzecz gustu i modowych trendów. W przeszłości „być albo nie być” brody stanowiło problem tyleż wagi państwowej, co religijny. Oczywiście nie tylko w Rosji, która tradycję męskiego zarostu odziedziczyła po Bizancjum. Z kolei Konstantynopol zdecydował, że brody odróżniają prawdziwych chrześcijan od papieskich schizmatyków. A w ogóle jako pierwsi zarost zgolili Grecy.
„Błahy problem”
To nieco skomplikowane, zacznijmy więc od początku. Pierwszy przekaz o likwidacji zarostu datuje się na 331 r. p.n.e. W przeddzień bitwy z perską armią Dariusza pod Gaugamelą Aleksander Macedoński rozkazał się ogolić żołnierzom pieszych falang. Według Plutarcha chodziło o zabieg taktyczny. Konni Persowie nie mogli chwytać wrogów za brody. Polecenie Aleksandra zostało karnie wykonane, ale pozostawiło ogromny niesmak. Kultura helleńska uznawała golenie za przejaw męskiej degradacji.
Problem zarostu urósł do rangi doktrynalnego sporu wraz z triumfem chrześcijaństwa. W 1054 r. doszło do wielkiej schizmy, czyli podziału Kościoła na zachodni i wschodni. 20 lat później papież Grzegorz VII nie tylko wprowadził celibat, ale też nakazał osobom duchownym golenie twarzy. Gdy w 1080 r. przyjmował na łono Kościoła Sardynię, ponoć osobiście ogolił tamtejszego biskupa, mówiąc: „Hierarchowie mojego Kościoła nie mają zwyczaju noszenia bród”.
Papieski nakaz upowszechnił się szczególnie we Francji. W 1096 r. arcybiskup Rouen zagroził ekskomuniką wszystkim brodaczom, którzy ośmielą się zajrzeć do miejscowej katedry. Jego śladem poszedł arcybiskup Amiens, który na Boże Narodzenie 1115 r. odmówił rozgrzeszenia zarośniętym mężczyznom. I tak w Kościele katolickim brody wyszły z mody, odwrotnie niż w obrządkach wschodnich.