Kanał Dunaj–Morze Czarne to jedna z czołowych inwestycji planu pięcioletniego budowy podstaw socjalizmu w Rumunii. Dzięki pomocy radzieckiej prace ziemne przy budowie kanału zostały zmechanizowane niemal w stu procentach” – mówi z dumą lektor w Polskiej Kronice Filmowej numer 37 z 1952 r., w charakterystyczny miękki sposób akcentując głoskę „ł”, a na ekranie widzimy wielkie koparki ładujące miliony ton ziemi na podstawiane co kilka chwil wagony. Kluczowe w tym komentarzu jest słowo „niemal”, bo tak naprawdę kanał wykopano „niemal” wyłącznie za pomocą siły ludzkich ramion. Podstawowym narzędziem pracy były łopaty i oskardy, a radzieckie doświadczenia dotyczyły raczej wykorzystania więźniów przy robotach publicznych niż mechanizacji pracy.
Władze Rumuńskiej Partii Komunistycznej z tych doświadczeń skorzystały i przyjęły po II wojnie światowej ustawę o pracy przymusowej, która miała stanowić element „reedukacji wrogich elementów”.
„Cmentarz rumuńskiej burżuazji”
Z rękami do pracy nie było problemu. Troszczyła się o to służba bezpieczeństwa Securitate. Wystarczyło nierozważne słowo o kolektywizacji albo donos życzliwego sąsiada, czasem wystarczyło mieć nieco więcej niż inni. Sąd nie potrzebował twardych dowodów, przecież w obozach nie brakowało miejsca, a ręce do pracy przy budowie nowej socjalistycznej ojczyzny były potrzebne.
Biuro Polityczne Rumuńskiej Partii Komunistycznej podjęło decyzję o budowie kanału 25 maja 1949 r. Już wkrótce zaludniły się obozy na trasie przekopu, a także na bagnistej wyspie Braila, którą więźniowie z pięciu zakładów karnych mieli przekształcić w najlepsze tereny uprawne w Rumunii. Co prawda, brakowało koparek, buldożerów i spychaczy, ale nie brakowało łopat, a przecież ręce burżujów nadawały się do ich obsługiwania.
Warunki były trudne. Wilgoć, komary, w lecie – upały, w zimie – trzaskający mróz. Praca w błocie do kolan po kilkanaście godzin dziennie. Ziemia wożona taczkami po chybotliwych podkładach z desek, na których łatwo było o wypadek. Głód. Przecież jedzenie kosztuje, a życie wroga klasowego nie jest wiele warte. Wystarczy trochę chleba i cienkiej zupy. O jakość wyżywienia troszczyli się komendanci obozów. Skazany w 2016 r. na 20 lat więzienia komendant obozu Periprava Ion Ficior osobiście dbał o to, aby ilość ziaren jęczmienia w misce zupy nie przekraczała 14.