Profesor Dariusz Filar: PiS upartyjnił gospodarkę

Jeżeli utrzyma się obecny układ sprawowania władzy, to gospodarce – i nie tylko – wróży jak najgorzej. Będziemy mieli przewlekłą inflację i słabego złotego. Sami zepchniemy się na margines Europy – mówi prof. Dariusz Filar.

Aktualizacja: 12.10.2023 06:23 Publikacja: 12.10.2023 03:00

Dariusz Filar - emerytowany profesor Uniwersytetu Gdańskiego, były członek Rady Polityki Pieniężnej

Dariusz Filar - emerytowany profesor Uniwersytetu Gdańskiego, były członek Rady Polityki Pieniężnej

Foto: fot. Robert Gardziński/Fotorzepa

Zanim o przyszłości, wpierw przeszłość. Jest początek września, Rada Polityki Pieniężnej podejmuje decyzję o obniżeniu stóp procentowych z 6,75 proc. do 6 proc. Jaka była pana pierwsza reakcja na wieść o tym?

Uświadomienie sobie, że nie mamy już polityki pieniężnej w pełnym rozumieniu tego słowa. Z żalem muszę powiedzieć, że taka decyzja RPP – biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania – miała charakter czysto polityczny, a nie wynikający z prawidłowo prowadzonej polityki pieniężnej. Przestały tym samym obowiązywać jakiekolwiek zasady, którymi powinien kierować się bank centralny.

Jest październik, RPP znów ścina stopy, tym razem o 25 punktów bazowych, do poziomu 5,75 proc. A pan na to?

Definitywnie przestaję słuchać wystąpień prezesa NBP po posiedzeniach Rady… Zresztą niezbyt pilnym ich słuchaczem byłem już wcześniej.

Czytaj więcej

Katastrofa demograficzna w Polsce już się zaczęła

… nie tylko pan.

Ale niektórzy słuchają, bo ich to śmieszy. Mnie to nie śmieszyło. Przestałem słuchać, bo te wystąpienia nie miały charakteru merytorycznego. Wolę sam przyglądać się danym.

I co pan w nich widzi?

Po pierwsze, napięcia inflacyjne w gospodarce to jest proces, który trawi pieniądz i gospodarkę, musi więc być obserwowany w dłuższej perspektywie. Po drugie, dla mnie najistotniejszym elementem analizy jest inflacja bazowa, występująca w wyniku napięć wewnątrz gospodarki, a nie z zewnętrznych szoków, np. na rynkach ropy naftowej czy pszenicy. Rok temu, w lipcu 2022 r., inflacja bazowa wyniosła 9,3 proc. W sierpniu tego roku – wrześniowych danych jeszcze nie mamy – była na poziomie 10 proc. Przez cały rok Rada Polityki Pieniężnej nic więc nie zrobiła, inflacja bazowa wręcz wzrosła.

Ale podstawowy wskaźnik inflacji (CPI) spada. We wrześniu był już na poziomie 8,2 proc.

To nie jest nic nadzwyczajnego, bo zmiany tej miary inflacji w dużej mierze wynikają z procesów na światowych rynkach. Między lipcem 2022 r. i sierpniem 2023 r. cena ropy obniżyła się ze 110 do 85 dolarów za baryłkę, w tym samym okresie pszenica staniała z 350 do 220 euro za tonę. Gospodarki innych krajów też na tym korzystają. Natomiast nadzwyczajne są ceny paliw w Polsce, dzięki czemu wskaźnik inflacji jest doraźnie spychany w dół.

Czytaj więcej

Politycy obiecują Polakom mocny wzrost zarobków. Czy to realne?

Cud przy dystrybutorach Orlenu, wsteczna obniżka cen energii oraz darmowe leki... władza próbuje sztucznie obniżać inflację, a w rzeczywistości ceny rosną szybciej, niż podaje Główny Urząd Statystyczny?

Tak. To, co robi Orlen dzisiaj, i to, co robił pod koniec ubiegłego roku, są to typowe przykłady działań monopolisty, który nie musi się już liczyć z mechanizmami rynkowymi i krótkookresowo manipuluje ceną. Doraźne zbicie w dół wskaźnika inflacji nie jest tożsame z oddziaływaniem na proces inflacyjny, na który trzeba patrzeć w perspektywie wielu kwartałów.

Ile, gdyby nie te „cuda”, wynosiłaby dziś inflacja?

Nie chcę zgadywać, bo konkretna odpowiedź wymaga bardzo dokładnych obliczeń, których już nie robię. Ale na pewno byłaby wyższa od tej podawanej przez GUS.

A jaki wobec tego powinien być obecnie poziom stóp procentowych w Polsce?

Zarówno polityka Rezerwy Federalnej w Stanach Zjednoczonych, jak i Europejskiego Banku Centralnego jest nastawiona na doprowadzenie do dodatniej stopy procentowej w ujęciu realnym. Amerykanie zresztą już to osiągnęli, przy inflacji poniżej 4 proc. mają stopy procentowe w przedziale 5,25–5,5 proc. EBC zmierza w tym samym kierunku, stopa procentowa od sierpnia jest w wysokości 4,25 proc. przy inflacji w strefie euro zbliżonej do 4 proc. Tymczasem w Polsce mamy dwukrotnie wyższą inflację niż w USA, a stopę procentową zbliżoną do amerykańskiej. Idziemy także w odwrotnym kierunku niż Europa. To przecież jest ekonomiczny absurd.

Czytaj więcej

Glapiński, prezes NBP: Szybkim krokiem zmierzamy do inflacji pełzającej

Jakie będą konsekwencje takiej polityki NBP?

Wysoka inflacja będzie w Polsce uporczywie trwać. Na poziomie 6–7 proc. może być przez lata. To zaś jest sprzeczne z zadaniem wyznaczonym bankowi centralnemu, aby w horyzoncie oddziaływania instrumentów polityki monetarnej doprowadzić do osiągnięcia celu inflacyjnego. Proszę zauważyć, że gdy NBP przed laty rozpoczął publikację projekcji inflacji, zawsze była mowa o perspektywach na kolejne dwa lata, bo tylko w takim okresie analitycy są w stanie przewidzieć konsekwencje decyzji RPP. Tymczasem za prezesury Glapińskiego dołożono trzeci rok. Dlaczego? Ponieważ jakkolwiek nie byłby naginany i dociskany model obliczeniowy, obecna RPP celu inflacyjnego 2,5 proc. w dwa lata nie osiągnie. Mało tego, w trzy lata również nie.

To raz jeszcze, ile powinna wynosić stopa procentowa w Polsce?

Według danych Eurostatu w drugim kwartale wynik wzrostu gospodarczego w Polsce był najgorszy w całej Europie. Tak mocny spadek PKB jak u nas nie miał miejsca w żadnym kraju europejskim. Mamy więc widoczne hamowanie, ale to nie jest jeszcze taki spadek, który wymagałby gorączkowego pobudzania gospodarki niską stopą procentową. Należało więc utrzymać stopę na poziomie 6,75 proc. i spokojnie obserwować, co się dalej stanie. Być może, przy takim obniżeniu dynamiki gospodarki, ta stopa wystarczyłaby do osiągnięcia celu inflacyjnego, ale też – niewykluczone – jakieś podwyżki byłyby jeszcze potrzebne.

Już słyszę te głosy, że wtedy miliony Polaków wylądowałyby na bezrobociu.

Mówienie o tego typu zagrożeniu jest kompletnie oderwane od rzeczywistych zjawisk zachodzących na polskim rynku pracy. W tej chwili odchodzą z niego na emeryturę ludzie urodzeni na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku, kiedy rodziło się około 700 tys. dzieci rocznie. Wchodzą zaś osoby urodzone na początku XXI w., gdy dzieci rodziło się około 400 tys. rocznie. Mamy więc lukę 300 tys. osób na rynku pracy. Gdyby w Polsce nie pojawił się milion pracowników z Ukrainy, Białorusi i innych, także dalekich krajów, ogromna część firm miałaby kolosalne problemy ze znalezieniem rąk do pracy. Twierdzenie w obecnej sytuacji demograficznej, że wysokie stopy procentowe doprowadzą do wysokiego bezrobocia, jest nieuzasadnione. Podobnie nieuzasadnione jest chwalenie się rządu Mateusza Morawieckiego niskim bezrobociem. Niskie jest również w Niemczech lub Czechach.

Czytaj więcej

Wbrew narracji PiS ceny w Polsce nadal rosną. Polacy nie wierzą, że spadają

Porozmawiamy o polityce? Bo zawsze pan od niej stronił w publicznych wypowiedziach.

Spróbujmy.

Jeśli Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory i będzie rządzić trzecią kadencję…

Nie ukrywałem przez ostatnie lata, że politykę gospodarczą prowadzoną przez dzisiaj rządzących uważam za błędną. Odwołam się do moich dwóch ostatnich książek. Pierwsza, z 2020 r., nosiła tytuł „Na błędnym kursie”, a druga – wydana przed kilkoma miesiącami – „Na mieliźnie”. Błędny kurs na ogół prowadzi na mieliznę, gdzie znalazła się polska gospodarka.

Trzecia książka – przy takim scenariuszu wyborczym – będzie nosić tytuł „Zatonięcie”?

Jeżeli utrzyma się obecny układ sprawowania władzy, to w moim przekonaniu gospodarce – i nie tylko – wróży jak najgorzej. Będziemy mieli przewlekłą inflację i słabego złotego. Będziemy mieć także – w dużym stopniu staram się, by moje słowa nie były obraźliwe – niekompetentną i upolitycznioną Radę Polityki Pieniężnej. Będziemy mieć bardzo niską stopę inwestycji, gospodarkę z jednym z najgorszych w Europie wskaźników innowacyjności i z fatalną sytuacją w szkolnictwie wyższym oraz w badaniach naukowych. Będziemy oddalać się od centrum Europy i sami spychać się na jej margines.

Wyjście Polski z Unii Europejskiej to nie jest political fiction, patrząc na obóz władzy. Prawicowe media domagają się już tego na okładkach.

To byłby finał najgorszego scenariusza. Polska już teraz – pod rządami PiS – jest daleko za europejskim peletonem. Na koniec marca kraje UE wykorzystały już 150 mld euro z Funduszu Odbudowy. My? Nic. A przecież dzięki tym środkom mogliśmy zmodernizować naszą gospodarkę, dostosować ją do współczesnych i przyszłych wyzwań. To działanie ludzi nierozumiejących współczesnego świata. Gdyby to wszystko miało być kontynuowane, PiS wygrałby wybory, doprowadził do wyjścia Polski z Unii Europejskiej, to stalibyśmy się słabiutkim krajem, niezakorzenionym w żadnym światowym układzie i z wojną tuż obok. To byłoby zupełnie beznadziejne położenie.

Czytaj więcej

PiS kontra Unia Europejska. "Nieoficjalny polexit już trwa"

Drugi scenariusz, wygrywa opozycja.

Ponieważ uważam polską Zjednoczoną Prawicę za siłę niezwykle szkodliwą dla gospodarki, co ostatnie osiem lat dobitnie pokazało, to za najważniejsze uznaję odsunięcie tej ekipy od władzy. Dlatego też byłem orędownikiem jednej listy. To się nie udało, ale z dużym zadowoleniem obserwuję wystąpienia zarówno Donalda Tuska, jak i liderów Trzeciej Drogi oraz Nowej Lewicy z ostatnich tygodni – chociaż są różnymi siłami, to ze sobą współdziałają i stworzą koalicyjny rząd w wypadku zwycięstwa w wyborach. Dziś więc, to my – wyborcy – musimy zadziałać, jakby była jedna lista, mając trzy ugrupowania do wyboru.

I jeśli demokratyczna opozycja wygra, będę uspokojony, choć niezupełnie spokojny. Powód jest zaś prosty – odwrócenie tego wszystkiego, co zostało zepsute, będzie bardzo trudnym zadaniem. Z tych trudnych zadań najprostsze będzie odbudowanie relacji z Unią Europejską i szybkie przeprowadzenie zmian w prawie zapisanych w kamieniach milowych polskiego Krajowego Planu Odbudowy. Bardzo ważna będzie poprawa nastrojów przedsiębiorców zarówno tych małych, jak i większych. Muszą znów zacząć inwestować w kraju i nie myśleć o wynoszeniu działalności za granicę, bo tam mają lepsze warunki.

Bardzo ważną sprawą będzie zmiana w spółkach Skarbu Państwa, obsadzonych w tej chwili przez ogromną liczbę ludzi całkowicie niekompetentnych. Przed laty, zasiadając w Radzie Gospodarczej przy prezesie Rady Ministrów, czyli Donaldzie Tusku, i wespół z obecnym premierem Mateuszem Morawieckim pracowaliśmy nad stworzeniem apolitycznego zasobu kadr i apolitycznego, merytorycznego systemu wyłaniania z niego obsady rad nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa. Dla mnie był to wtedy najważniejszy projekt Rady i takim też jest dziś. Pamiętam, jak członkowie Rady pojawili się wtedy na posiedzeniu sejmowej komisji i prezentowali projekt, a ówczesna opozycja – czyli PiS – w ciągu 5 minut zepchnęła dyskusję na zupełnie inne tematy.

Jak pan wspomina Mateusza Morawieckiego z czasów, kiedy byliście razem w Radzie Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku?

Mateusz Morawiecki nie należał do szczególnie często i dobitnie wypowiadających się członków Rady. Nie pamiętam jego żadnej wypowiedzi, choć wielu innych osób z tego gremium już tak. Powiedziałbym tak – milczek przed prawie dziesięciu laty i człowiek obciążony słowotokiem dzisiaj.

I który swoje piętno na polskiej gospodarce odcisnął przez ostatnich osiem lat.

Ja obecny system nazywam centralistycznym etatyzmem. Gospodarka jest głęboko upaństwowiona, wiele cech rynkowych zostało w niej poddanych deformacji, a decyzje podejmowane są w politycznej centrali, nie w wyniku biznesowej analizy.

Czytaj więcej

Polska bogaci się coraz wolniej na tle UE. Ekonomiści: przez błędy w polityce

Gdy patrzy pan na obietnice wyborcze opozycji, przymyka pan oko na ich koszty? Bo, jak pan mówi, ważniejsze jest odsunięcie PiS od władzy.

Opozycja ma lepsze i gorsze obietnice. Na przykład pomysł umożliwienia pracy młodym matkom, czemu ma służyć tzw. babciowe, jest wart przemyślenia.

Kredyt hipoteczny 0 proc. na pierwsze mieszkanie?

Miałbym już poważne wątpliwości. Kwestia oddziaływania na sektor bankowy, który został w dużym stopniu upaństwowiony, jest bowiem osobnym, ogromnym zadaniem dla nowej ekipy. Patrzę na kampanię wyborczą jako makroekonomista i zdaję sobie sprawę, że to, co mnie najbardziej absorbuje, nie stanowi specjalnie nośnych tematów na wiece wyborcze. Polityka to jest jednak obszar działania na emocjach, a mnie dużo bardziej zależy na racjonalnej analizie rzeczywistości.

Z jednej strony, racjonalnie analizując, można dojść do wniosku, że wiele wyborczych obietnic to czysty populizm. Z drugiej, kilkanaście ostatnich lat tak zmieniło społeczne oczekiwania wobec władzy w ogóle, nie tylko w Polsce, że gospodarka nie powinna być nastawiona tylko na zwielokrotnianie zysku, a przede wszystkim na dzielenie się.

Świadomość społeczna dość wolno, ale się zmienia. I myślę, że grupy reprezentujące najbardziej typowy populizm i uważające, że państwo ma po prostu pieniądze do rozdania, bez refleksji nad tym, skąd się te pieniądze biorą, powoli się w społeczeństwie kurczą. A pewna część społeczeństwa, głównie młode pokolenie, zaczyna dostrzegać, że tu nie idzie już o doraźną poprawę materialnego bytu, a o fundamentalną zmianę, jeśli oni sami, a tym bardziej ich dzieci, mają żyć w warunkach w miarę normalnych i stabilnych. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że taka ewolucja świadomości społecznej będzie się dokonywała. To jest także zasadnicze zadanie dla środowisk intelektualnych, aby na taką właśnie ewolucję poglądów wpływać.

„Cały czas kłamią, są kierowani ideologią, nie są patriotami, są ogłupiali” – tak o ekonomistach i dziennikarzach, którzy krytykują poczynania NBP, mówił ostatnio prezes Adam Glapiński. Pan jakie określenie sobie wybierze?

Mogę się tylko gorzko uśmiechnąć, słysząc te słowa.

Czy Adam Glapiński powinien być w ogóle kiedykolwiek prezesem Narodowego Banku Polski?

Kiedy obejmował swoją pierwszą kadencję, a było to po okresie pobytu w Radzie Polityki Pieniężnej, w gronie ludzi kompetentnych i działających zgodnie z zasadami pojawiała się taka myśl, że nawet mając takie czy inne nastawienie polityczne, jakoś sobie z tą pracą poradzi. Katastrofa zaczęła się wraz z początkiem walki o drugą kadencję, a pogłębiła w kolejnych miesiącach. Nawet jeśli jakaś nauka była przez Glapińskiego wyciągnięta z wcześniejszych doświadczeń, to została kompletnie stłumiona przez politykę.

Mówimy już Rada Polityki Partyjnej, a nie Pieniężnej?

Ja o bardzo wielu strukturach w Polsce mówię jako o strukturach partyjnych. W tej chwili mamy partyjną telewizję, bo nie mamy telewizji publicznej. Mamy partyjną Krajową Radę Sądownictwa i partyjne zarządy w spółkach Skarbu Państwa. I mamy też zdominowaną przez partię Radę Polityki Pieniężnej.

Zanim o przyszłości, wpierw przeszłość. Jest początek września, Rada Polityki Pieniężnej podejmuje decyzję o obniżeniu stóp procentowych z 6,75 proc. do 6 proc. Jaka była pana pierwsza reakcja na wieść o tym?

Uświadomienie sobie, że nie mamy już polityki pieniężnej w pełnym rozumieniu tego słowa. Z żalem muszę powiedzieć, że taka decyzja RPP – biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania – miała charakter czysto polityczny, a nie wynikający z prawidłowo prowadzonej polityki pieniężnej. Przestały tym samym obowiązywać jakiekolwiek zasady, którymi powinien kierować się bank centralny.

Pozostało 96% artykułu
Gospodarka
93 procent Rosjan boi się 2024 roku. Czego najbardziej się obawiają?
Gospodarka
Greenpeace: złote algi trafiły do Wisły. Grozi jej powtórka z katastrofy Odry
Gospodarka
Najdroższe i najtańsze do życia miasta świata. Nowy ranking
Gospodarka
Co czwarta firma traci zaufanie do partnera biznesowego
Gospodarka
Wopke Hoekstra, komisarz UE: Czerwone linie dla planety
Materiał Promocyjny
Razem dla Planety, czyli chemia dla zrównoważonej przyszłości