Na początku działania inkubatorów trafiało do nich po 700–800 firm rocznie, dziś 300–400. Skąd spadek?
Swego czasu obserwowaliśmy coś, co można było nazwać modą na start-upy. To rynek oddzielił pomysły ciekawe od tych, których czas jeszcze nie nadszedł albo nigdy nie nadejdzie. Dziś ludzie zaczynają rozumieć, że nawet w Internecie do sukcesu nie wystarczy, żeby coś było nowe, innowacyjne. Projektodawcy zaczynają patrzeć na swoje pomysły bardziej biznesowym okiem.
A jakie dziś pomysły spływają do was? Jesteśmy inwestorem typowo branżowym, więc na moje biurko trafiają wyłącznie pomysły, które dotyczą obszarów, w które inwestujemy – czyli Internet, e-commerce czy mobile. W większości są to projekty innowacyjne, ale nie zawsze ta innowacja przekłada się na to, czy dany projekt jest opłacalny. Monetyzacja pomysłu, czyli przekucie czegoś, co jest ciekawe, na biznes, stanowi największy kłopot. Najtrudniej jest, gdy zadajemy pytanie: „A jak na tym zarobić?".
Jak poznać, że jakiś pomysł ma potencjał na sukces, a inny zupełnie się nie sprawdzi?
Czasem potrzeba po prostu biznesowej intuicji. W InQbe dużą rolę przykładamy do ludzi chcących realizować dany projekt. Zasada jest prosta, to ludzie są najmniej przewidywalnym elementem. Model biznesowy można skorygować, z ludzkim charakterem już tak prosto nie jest.