Tuż po otwarciu rynków w poniedziałek rosyjski rubel tracił 3 proc. w relacji do amerykańskiego dolara. Za dolara płacono 37 rubli, a za euro ponad 50 rubli. W obu wypadkach są to historyczne maksima.
Zahamować ucieczkę kapitału próbował rosyjski bank centralny. Najpierw zdecydowano o podniesieniu głównej stopy procentowej do 7 proc. z 5,5 proc., później bank uruchomił rezerwy walutowe. Jak szacują moskiewscy dilerzy walutowi, na rynek wpłynęło ok. 10 mld dolarów. Nie pozwoliło to jednak na umocnienie waluty, ale wyhamowało spadki przynajmniej na jakiś czas.
Rosja ma potężną amunicję, bo rezerwy banku centralnego wynoszą ponad 490 mld dolarów. Dla porównania, w czasach kryzysu rosyjskiego w 1998 r. było to niespełna 20 mld dol.
– Dopóki nie dojdzie do eskalacji militarnych działań, bank centralny Rosji ma narzędzia, aby stabilizować kurs rubla, ale odbędzie się to kosztem spowolnienia wzrostu gospodarczego – komentuje Peter Montalto, ekonomista japońskiego Banku Nomura.
Na wartości zyskiwały wczoraj waluty uznawane przez inwestorów za bezpieczne: amerykański dolar, frank szwajcarski i japoński jen. Traciły euro i waluty rynków wschodzących. Najmocniej - złoty i forint.