- Zamknięcie granicy wpłynęło dewastująco na moja firmę, a na żadną pomoc nie mogę liczyć – przyznaje Aneta Hrybińska, prowadząca agencję celną w Kuźnicy. Było to jej jedyne źródło utrzymania. W przypadku firmy pani Anety szkody mogą być jeszcze bardziej dotkliwe, niż w przypadku sklepów, hoteli czy restauracji zarabiających dotychczas na gościach z Białorusi.
- Jeśli sytuacja się przedłuży, banki cofną mi swoje gwarancje. A przecież taka gwarancja jest moim narzędziem pracy, bo w imieniu moich klientów składam zabezpieczenie należności importowych i uiszczam je – tłumaczy pani Aneta.
Pomoc nie dla wszystkich
Niestety, uchwalone 14 kwietnia przepisy nie obejmą ani firmy pani Anety ani innych agencji celnych. Wsparcie przewidziano tylko dla hoteli, restauracji, kantorów wymiany walut i sklepów prowadzących sprzedaż detaliczną. W innych przypadkach wsparcie będzie zależało od uznaniowej decyzji wojewody. Dostaną je firmy, które wykażą co najmniej 50-procentowy spadek przychodów po zamknięciu przejść granicznych w Bobrownikach i Kuźnicy.
Wsparcie przewidziane dla poszkodowanych ma być wypłacane raz na kwartał. Ma to być równowartość minimalnego wynagrodzenia (3490 zł) na każdego pracownika takiej firmy.
- Tyle, że za sam prąd w moim sklepie płacę 10 tys. złotych miesięcznie, a dziennego utargu mam teraz zaledwie kilkadziesiąt złotych – wylicza Agnieszka Lasota, prowadząca sklep spożywczy w Bobrownikach. Wraz z innymi przedsiębiorcami z Podlasia nazywa te rekompensaty skandalicznie niskimi.