To tylko biznes

Sieci gastronomiczne różnią się nie tylko jadłospisem i wystrojem, ale i mentalnością ich właścicieli. Widać to jak na dłoni w konflikcie o kontrolę nad restauracjami „Sphinx”

Publikacja: 20.02.2009 23:45

Henry McGovern

Henry McGovern

Foto: Fotorzepa

Obaj zbudowali swoje imperia w ostatnich kilkunastu latach. Tomasz Morawski od zera stworzył największą polską sieć ponad 100 restauracji Sphinx. Henry McGovern, w niewiele dłuższym czasie, również od zera, zbudował drugą co do wielkości po McDonald’s sieć gastronomiczną w krajach Europy Środkowo-Wschodniej (300 lokali). Zarządza markami sieciowych barów, z których najbardziej znane to KFC i Pizza Hut. Dziś są największymi wrogami w branży gastronomicznej.

Na jesieni kierowany przez Amerykanina AmRest kupił 33 proc. akcji spółki zarządzającej Sphinxami, wprowadził swoich ludzi do jej zarządu i... wstrzymał transakcję. W kolejnych komunikatach ogłaszał, jak dramatyczną sytuację zastał w przejętej firmie. Dla większości analityków to ruch, którego celem może być obniżenie jej wartości, tak by możliwy był tańszy zakup. Kolejne ciosy są jednak coraz mocniejsze: wniosek o upadłość i wypowiedzenie umowy kredytowej przez PKO BP.

– Obaj popełnili błędy. Henry nie sprawdził Sfinksa przed transakcją, Morawski zaś nie dążył do umowy na papierze – mówi menedżer innej sieci restauracyjnej.

[srodtytul]Krótka historia konfliktu[/srodtytul]

Henry McGovern od dawna miał chrapkę na Sphinksy. – Ze względu na ich dobre lokalizacje i swoje ambicje – twierdzi jeden z jego byłych współpracowników. – W gastronomii podstawą sukcesu jest lokalizacja, lokalizacja i jeszcze raz lokalizacja – wyjaśnia. Dość, że kilkakrotnie namawiał Tomasza Morawskiego do sprzedaży, na różnych warunkach.

Założyciel Sphinksa konsekwentnie odmawiał. Amerykanin nie odpuszczał. W końcu Morawski dał się zaprosić do domu McGovernów we Wrocławiu. Był sierpień 2008 roku i AmRest kupił już wówczas na giełdzie 5 proc. akcji spółki Sfinks zarządzającej siecią restauracji. – Posiłek przy świecach, żona, zdjęcia dzieci. Mówił mi, że jest człowiekiem honoru – opowiadał na początku stycznia w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Tomasz Morawski, który niespodziewanie zaczął rozmawiać z mediami.

Amerykanin zaś zniknął. Nie chce rozmawiać o konflikcie. Rzeczniczka jego firmy mówi, że wyjechał do Stanów i jest nieosiągalny.

– Sam się zastanawiałem, co bym zrobił, gdybym miał nóż na gardle jak Morawski, któremu rozsypywała się wtedy inwestycja w nieruchomości – mówi jedna z osób znających bliżej łódzkiego biznesmena. – Jak tonący chwycił się brzytwy, ale nie złapał za rączkę, tylko trochę niżej, i się pochlastał – komentuje.

Od 2007 roku Morawski faktycznie zaczął inwestować w nieruchomości. Zaciągnął kredyty zabezpieczone akcjami Sfinksa. McGovern wiedział, że potrzebna mu jest gotówka. Morawski zdecydował się wówczas na sprzedaż tylko części (10 z 46 proc.) akcji swojej spółki. Zainkasował prawie 14 mln zł.

Szef AmRestu dążył jednak do kupna całości. Morawski ostatecznie się zgodził. – I tu właśnie popełniłem błąd, bo nie zagwarantowałem sobie niczego na piśmie – mówi. AmRest po przejęciu pakietu kontrolnego jego spółki wprowadził swoich ludzi do jej zarządu i wstrzymał transakcję. Morawski został z 28 proc. akcji, które z dnia na dzień coraz bardziej tracą na wartości.

– To nie jest emocjonalny konflikt dwóch przedsiębiorców – zastrzega Amerykanin, który w ostatnią środę pokazał się w Łodzi na zgromadzeniu akcjonariuszy Sfinksa i w przerwie zgodził się na krótką rozmowę. – Nie mam świadomości żadnego porozumienia o sprzedaży akcji – zaprzecza.

[srodtytul]Za mało szacunku[/srodtytul]

W połowie lat 90. każdy z restauratorów w dwóch odległych miastach Polski rozpoczynał budowanie swoich gastronomicznych imperiów.

Dziś 41-letni Amerykanin przyjechał do Polski w 1992 roku. Zamierzał robić tu interesy. – Na początku jeździł do Berlina do dentysty – wspomina jeden z jego byłych współpracowników, dziś już w innej sieci gastronomicznej. W końcu jednak zadomowił się w Polsce. Zbudował dom we Wrocławiu, remontuje też stary pałac nad Odrą.

Pierwsze pomysły na biznes dotyczyły różnych systemów sprzedaży detalicznej, rozważał sprowadzanie piwa z Kanady, chciał się zająć handlem nieruchomościami.

Strzałem w dziesiątkę okazała się jednak firma American Restaurants Services (ARS), założona wspólnie z Donem Kendallem juniorem. Część pieniędzy dostali od ojca wspólnika, wieloletniego szefa PepsiCo. Kupili kamienicę we Wrocławiu i postanowili otworzyć tam restaurację Pizza Hut. Dziś, po 15 latach, powstały na bazie ARS AmRest zarządza siedmioma markami lokali gastronomicznych. Oprócz KFC i Pizza Hut są to m.in. Burger King i Starbucks.

Tak jak ostatnio prezes AmRest nie chce rozmawiać o konflikcie, również wcześniej rzadko się pokazywał. W ostatnich latach tylko kilka razy można było go zobaczyć na spotkaniach z inwestorami. – Jest bardzo ambitny i źle znosi porażki – mówi jeden z jego współpracowników. – Choć wie, że musi iść do przodu, i szybko się otrząsa.

Na jednym z forów internetowych ktoś napisał, że gdy szef AmRestu chce porwać ludzi, wchodzi na stół i krzyczy: „Jesteście ze mną?”. – Nie widziałem tego, choć to możliwe – przyznaje były menedżer tej firmy. – Szanuję go, bo należy pamiętać, że daje w Polsce pracę ponad 5 tys. ludzi. Choć jak dla mnie ma za mało szacunku dla tego, co dała mu Polska – dorzuca.

Kiedy radosny, jasnowłosy Amerykanin wręcza mi wizytówkę z tytułem „President”, zapisuje coś na odwrocie. To kupon na darmowy posiłek w jednym z lokali jego sieci.

[srodtytul]Lampka wina w kolejce po stolik [/srodtytul]

Do stycznia tego roku Tomasz Morawski również unikał życia publicznego. Nie pokazywał się na bankietach. – Nie będę opowiadać banałów – mówił, gdy pytałam o historię jego biznesu.

Nie ma biznesowych autorytetów. Najbardziej szanuje tych, którzy sami coś wymyślili i zbudowali bez pomocy układów. Przed ponad ćwierćwieczem skończył Politechnikę Warszawską. Po studiach założył w Łodzi firmę budowlaną zajmującą się wykańczaniem wnętrz. Jednocześnie, wspólnie z Witoldem Bieńkiem, prowadził zarejestrowaną w Holandii firmę Interabra Trading. Zajmowała się między innymi handlem pieczarkami. Stąd jedna z nielicznych wzmianek o Morawskim sprzed kilkunastu lat: Król pieczarek.

W 1995 roku na Piotrkowskiej w Łodzi otworzył pierwszego Sphinksa. Pieniądze pochodziły z poprzednich inwestycji, gdyż Morawski wycofał się z Interabry jeszcze w latach 80.

Po sukcesie pierwszego lokalu szybko otwarto drugi, również w Łodzi. Kolejny powstał w Poznaniu. Przed restauracjami ustawiały się kolejki. – Oczekujących częstowano lampką wina na koszt firmy, by uprzyjemnić im oczekiwanie na stolik – wspomina Przemysław Szymański, były wiceprezes do spraw rozwoju Sfinksa.

Początkowo Morawski finansował inwestycje z kredytów i leasingu. Szybko jednak zrozumiał, że potrzebny jest mu silniejszy partner finansowy. Trafił do funduszu Enterprise Inwestors (EI). Restauracyjna przygoda okazała się dla niego jedną z najbardziej opłacalnych inwestycji. W ciągu czterech lat na każdym zainwestowanym w Sfinksa dolarze EI zarobił 7,5-krotnie.

[srodtytul]Dwa światy[/srodtytul]

Każdy z nich ma inny styl kierowania biznesem. McGovern podejmuje decyzje jednoosobowo. – I lubi otaczać się ludźmi, którzy mu to umożliwiają – mówi menedżer AmRest skonfliktowany ze swoim byłym szefem. – Jako szef jest serdeczny, choć potrafi wyrzucić z pracy. Na swój sposób rozumie świat – dorzuca inny. Obaj zgadzają się na rozmowę, zastrzegając anonimowość nie tylko dotyczącą nazwisk, ale i szczegółów umożliwiających identyfikację.

Z kolei Morawski nigdy bezpośrednio nie zarządzał Sfinksem, wydaje się nadzorować go z tylnego siedzenia. Jest bardziej typem wizjonera z talentem do tworzenia własnych marek. – Jest świetny w budowaniu czegoś od początku. Potrafi nadać temu tempo – wspomina Jacek Woźniak, partner Enterprise Investors. Imperium McGoverna zaś bardzo dobrze sobie radzi w rozwijaniu gotowych już pomysłów, działając jako franczyzobiorca. Rozwój własnych marek idzie mu gorzej. Po otwarciu kilku lokali Freshpoint czy Rodeo Drive AmRest wstrzymał ich dalszy rozwój.

Ciasna salka łódzkiego hotelu przy ulicy Łąkowej z trudem mieści ponad 70 osób przybyłych na walne zgromadzenie akcjonariuszy Sfinksa dzień po złożeniu wniosku o jego upadłość. Jest duszno i nerwowo. W oczy rzuca się podział na dwie grupy. Z przodu młodzi, szczupli i dynamiczni przedstawiciele AmRestu pracujący dla siedzącego wśród nich McGoverna. Z tyłu osoby w średnim wieku: sumiaste wąsy, długie włosy spięte w kucyk. To restauratorzy prowadzący Sphinksy we franczyzie, siadają za Tomaszem Morawskim.

Podział sali wydaje się symbolizować dwa światy konfliktu. Restauratorzy mają do stracenia przedsięwzięcia swojego życia. A jak mówił „Rz” Wojciech Mroczyński, prawa ręka Henry’ego McGoverna, dla AmRestu „to tylko biznes”.

Teraz możliwe są różne scenariusze. Dla Henry’ego McGoverna w pesymistycznej wersji marka Sphinx nie przetrwa. Tomasz Morawski daje się namówić na przedstawienie dwóch wersji dalszych wydarzeń. W pesymistycznej machnie ręką na swoje udziały w Sfinksie i zacznie budować coś od początku. Przyznaje jednak, że zrodziła się w nim chęć rewanżu. W optymistycznym scenariuszu kupuje szefowi AmRestu bilet do Nowego Jorku w jedną stronę.

Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Finanse
Świat więcej ryzykuje i zadłuża się. Rosną koszty obsługi długu