Skala zadyszki polskiej gospodarki

Rząd Donalda Tuska pakuje się w kłopoty na własne życzenie. Zbyt bojaźliwe działania i prowadzenie polityki „ciepłej wody w kranie” to jeden z efektów dzisiejszego spowolnienia w gospodarce – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 02.12.2012 20:42

Paweł Rożyński

Paweł Rożyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Skala zadyszki polskiej gospodarki jest większa, niż się spodziewano. Zaskoczeni są i ekonomiści, i rząd, i opozycja. W trzecim kwartale PKB, czyli wartość wytworzonych towarów i usług, zwiększył się w skali roku tylko o 1,4 proc. Zaczynamy pełzać.

Podobnie było w najgorszych momentach światowego kryzysu, na początku 2009 roku. Tyle że wtedy wszyscy, łącznie z Polską, mieli jeszcze sporo nabojów w magazynkach. Skorzystaliśmy na działaniach innych – od wielkich pakietów stymulacyjnych po dopłaty do zakupu nowych samochodów. Teraz wszyscy mają mniejsze pole manewru, a niektórzy nie mają go wcale. Muszą zaciskać pasa, redukując deficyty i ograniczając wzrost długu, który narósł m.in. z powodu wcześniejszych działań ratunkowych.

Ostre hamowanie

Polska ostro hamuje, bo hamują jej główni partnerzy handlowi. Euroland właśnie wpadł w recesję. W skali roku PKB Włoch spadło w trzecim kwartale o 2,4 proc., a Hiszpanii o 1,6 proc. Nawet Niemcy, obecna lokomotywa kontynentu, wykazują już tylko minimalny wzrost. Tymczasem do naszego zachodniego sąsiada idzie ponad jedna czwarta naszego eksportu.

O ile dla Niemców wzrost tylko o 0,4 proc. to niepokojąca informacja, o tyle dla nas, kraju na dorobku, spowolnienie do 1,4 proc. to już prawie katastrofa. By zmniejszać bezrobocie, powinniśmy się rozwijać prawie trzy razy szybciej.

A kolejne silniki gasną. Przede wszystkim konsumpcja – jej wyniki są najgorsze od 17 lat. Wiąże się to ze spadkiem realnych wynagrodzeń, który ma miejsce od z grubsza roku i wzrostem bezrobocia. Komisja Nadzoru Finansowego przykręciła śrubę kredytową. Spadają też inwestycje publiczne, które przed Euro 2012 ładnie ciągnęły naszą gospodarkę. Nie zastępują ich prywatne. Piłkarska impreza już za nami, wiele inwestycji wstrzymano, a firmy budowlane bankrutują jedna po drugiej. Daje znać nasze uzależnienie od pieniędzy unijnych, których źródło na razie wyschło w oczekiwaniu na kolejną perspektywę. Spowolnienie gospodarcze byłoby jeszcze większe, gdyby nie poważne opóźnienia infrastrukturalne, które, paradoksalnie, ratują sytuację, bo rozkładają inwestycje w czasie. Zamiast w pierwszej połowie 2012 roku skończą się w latach 2013–2014. Hamulec włączyły też znajdujące się w coraz trudniejszej sytuacji finansowej samorządy.

Na ruchomych piaskach

Zaczynamy płacić za dawne grzechy i zaniechania. Gdy słyszymy o coraz gorszych wynikach przemysłu motoryzacyjnego, zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe, że przegraliśmy w poprzedniej dekadzie dosłownie wszystkie boje o lokalizacje fabryk aut. Zgarnęła je np. Słowacja i odnotowuje obecnie rekordowe zwyżki produkcji przemysłowej. U nas zaś dominuje Fiat, który właśnie zamyka linie produkcyjne w Tychach.

Przed recesją chronią nas już tylko dobre wyniki handlu zagranicznego (eksport rośnie, podczas gdy kurczy się import). Gdyby nie to, gospodarka by się skurczyła. Tyle że różnie może być, bo złoty jakby na przekór wszystkim umacnia się do euro. To efekt dobrego klimatu wobec naszego kraju za granicą. Tymczasem w 2009 roku słaba waluta ratowała nas, nakręcając eksport i wypierając zagraniczne towary z naszych półek.

Staje się jasne, że przyszłoroczny budżet zbudowano na ruchomych piaskach. W zapisany w nim wzrost PKB na poziomie 2,2 proc. mało już kto wierzy. Morgan Stanley, a nawet nasz bank centralny oceniają, że w przyszłym roku rozwój gospodarki nie przekroczy 1,5 proc.

Rząd będzie musiał zaciskać pasa i tym samym może spowolnienie jeszcze bardziej pogłębić. Pogodził się już z tym, że nie dotrzyma obietnicy danej Komisji Europejskiej w sprawie zejścia z deficytem do poziomu 3 proc. PKB. Znacznie spadły wpływy do państwowej kasy. Sytuacja gospodarcza się pogorszyła, więc mniej płacimy akcyzy czy VAT.

Na razie Ministerstwo Finansów zachowuje spokój, zapewniając, że deficyt budżetowy znajduje się na planowanym poziomie, ale zapomina dodać, że byłby aż o 8 miliardów wyższy, gdyby nie dodatkowy zastrzyk w postać środków z NBP.

Również premier Donald Tusk nie traci rezonu. – Przewidywaliśmy ten niezbyt optymistyczny scenariusz i dlatego podjęliśmy działania mające nie dopuścić do recesji – stwierdził właśnie Donald Tusk.

Jak kwiat paproci

Jakie to działania? Zapewne premier miał na myśli program Inwestycje Polskie. Ten wehikuł finansowy ma w sytuacji, gdy banki przykręciły kurek z pieniędzmi, a rząd musi ograniczać wydatki, wygenerować dodatkowe dziesiątki miliardów złotych na inwestycje infrastrukturalne. Wykorzysta w tym celu możliwość zastawienia akcji spółek Skarbu Państwa.

Na razie jednak można przytoczyć stare powiedzenie, że jest z nim jak z kwiatem paproci. Wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział. Wciąż w wielkiej tajemnicy trwają prace nad powołaniem prowadzącej program instytucji. Nawet jeśli okaże się trafiony, to jest i tak spóźniony. Zanim wszystko zacznie działać, minie rok 2013. I być może najgorsze będzie za nami. Mądry Polak po szkodzie.

Podobnie spóźnione są obniżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. W listopadzie ścięła je tylko o 0,25 pkt proc., w grudniu zapewne ponowi ten ruch. Trudno zrozumieć to jastrzębie nastawienie w sytuacji, gdy inflacja będzie spadać, a gospodarka słabnie. Jakby na przekór wszystkim u progu lata, gdy spowolnienie było już faktem, RPP stopy nawet podniosła. Podobna restrykcyjna polityka przyczyniła się do zbytniego schłodzenia gospodarki przed ponad dekadą.

Rząd staje się teraz łatwym celem dla opozycji. Bez ograniczania wydatków się nie obejdzie, a gdy padnie straszne słowo „cięcia”, zacznie się licytowanie na pomysły, jak im zapobiec. Na razie opozycja wydaje się równie zaskoczona aż tak słabymi wynikami gospodarki co rząd. I nie rozwinęła jeszcze skrzydeł. PiS wezwał tylko rząd, by w Sejmie udzielił informacji, jak spowolnienie wpłynie na założenia budżetowe na rok 2013. Przy okazji wyrastający na czołowego eksperta ekonomicznego tej partii poseł Przemysław Wipler zdiagnozował błędnie, że „mamy recesję i kryzys w Polsce”. Nie był specjalnie precyzyjny. Recesja być może i będzie, ale na pewno jej jeszcze nie ma. Bo przecież tak określa się dwa pod rząd kwartały ujemnego PKB.

Z kolei Leszek Miller zauważył, że będzie coraz gorzej, jeśli nie zmieni się polityki gospodarczej. I napomknął o wielkich środkach zamrożonych na kontach Funduszu Pracy.

Jest więcej niż pewne, że wkrótce usłyszymy bardziej konkretne propozycje. Niestety, nie obejdzie się bez mniej lub bardziej księżycowych pomysłów na „pobudzanie” gospodarki. Przeniesie się do nas debata, która odbywa się obecnie w zachodniej Europie: oszczędzać czy pobudzać. Padną pomysły różnych dopłat do kredytów, mieszkań, większego interwencjonizmu państwa. Może Janusz Palikot i Leszek Miller wrócą do swoich idei z czasów ostatnich wyborów. A więc ten pierwszy będzie zachęcał do budowy przez państwo fabryk, a drugi do tworzenia okręgów przemysłowych.

A rząd PO–PSL? Może odpowie różnymi sztuczkami księgowymi, chowaniem pod dywan długu, kładąc rękę na Funduszu Rezerwy Demograficznej czy OFE oraz licząc, że spowolnienie szybko się skończy. A może przyspieszy działania reformatorskie?
Na razie zbyt bojaźliwe działania i prowadzenie polityki „ciepłej wody w kranie” to jeden z efektów dzisiejszego stanu rzeczy. Rząd pakuje się w kłopoty w części na własne życzenie.

Pomińmy już spóźniony program Inwestycje Polskie. Trudno pojąć, dlaczego tak ślimaczą się prace nad pakietami deregulacyjnymi i odbiurokratyzowaniem gospodarki. Takie działania, niewiążące się specjalnie z jakimiś kosztami socjalnymi i politycznymi, mogłyby dać jej porządnego kopa. Podobnie jak nastawienie na innowacje. W dodatku, prowadząc w latach 2009–2010 ekspansywną politykę fiskalną i dopuszczając do prawie 8-proc. deficytu w finansach publicznych, rząd Tuska sam ograniczył sobie pole manewru. Tylko częściowo można to tłumaczyć inwestycjami unijnymi. Bo rozsądny gospodarz, gdy w jednym miejscu zwiększają się wydatki, w drugim je ogranicza. Teraz jesteśmy już pod ścianą – trzeba mocno ograniczać deficyt i hamować narastanie długu.

Uwięzieni na wyspie

Minister finansów Jacek Rostowski i spora grupa ekonomistów oczekują ożywienia w drugiej połowie przyszłego roku. Na razie to nic innego jak zaklinanie rzeczywistości. Bardziej niż możliwej krótkiej recesji powinniśmy się jednak obawiać czegoś innego. Kończą nam się proste źródła wzrostu opartego na taniej sile roboczej. Zgodnie z opublikowanymi właśnie prognozami renomowanej organizacji światowego biznesu Conference Board w latach 2013-2018 wzrost PKB w Polsce ma wynosić średnio ledwie 1,9 proc. rocznie, a później jeszcze mniej. Może się więc okazać, że najbliższy rok jakoś przeżyjemy, może nie będzie recesji. Tyle że na dobre zostaniemy uwięzieni na naszej zielonej wyspie niczym rozbitkowie z przerażeniem obserwujący, jak mijają ich kolejne statki.

Skala zadyszki polskiej gospodarki jest większa, niż się spodziewano. Zaskoczeni są i ekonomiści, i rząd, i opozycja. W trzecim kwartale PKB, czyli wartość wytworzonych towarów i usług, zwiększył się w skali roku tylko o 1,4 proc. Zaczynamy pełzać.

Podobnie było w najgorszych momentach światowego kryzysu, na początku 2009 roku. Tyle że wtedy wszyscy, łącznie z Polską, mieli jeszcze sporo nabojów w magazynkach. Skorzystaliśmy na działaniach innych – od wielkich pakietów stymulacyjnych po dopłaty do zakupu nowych samochodów. Teraz wszyscy mają mniejsze pole manewru, a niektórzy nie mają go wcale. Muszą zaciskać pasa, redukując deficyty i ograniczając wzrost długu, który narósł m.in. z powodu wcześniejszych działań ratunkowych.

Pozostało 92% artykułu
Finanse
Sytuacja na rynku consumer finance napawa optymizmem
Finanse
Wszyscy chcą kupować złoto. A Polska najbardziej
Finanse
Oferta obligacji skarbowych. Ministerstwo Finansów podało warunki emisji za grudzień
Finanse
Jak szczęśliwi są Polacy? To zależy od wieku i statusu materialnego
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Finanse
Hakerzy zagrożeniem dla banków. Muszą być gotowe na wyścig zbrojeń cybernetycznych
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska