Skala zadyszki polskiej gospodarki jest większa, niż się spodziewano. Zaskoczeni są i ekonomiści, i rząd, i opozycja. W trzecim kwartale PKB, czyli wartość wytworzonych towarów i usług, zwiększył się w skali roku tylko o 1,4 proc. Zaczynamy pełzać.
Podobnie było w najgorszych momentach światowego kryzysu, na początku 2009 roku. Tyle że wtedy wszyscy, łącznie z Polską, mieli jeszcze sporo nabojów w magazynkach. Skorzystaliśmy na działaniach innych – od wielkich pakietów stymulacyjnych po dopłaty do zakupu nowych samochodów. Teraz wszyscy mają mniejsze pole manewru, a niektórzy nie mają go wcale. Muszą zaciskać pasa, redukując deficyty i ograniczając wzrost długu, który narósł m.in. z powodu wcześniejszych działań ratunkowych.
Ostre hamowanie
Polska ostro hamuje, bo hamują jej główni partnerzy handlowi. Euroland właśnie wpadł w recesję. W skali roku PKB Włoch spadło w trzecim kwartale o 2,4 proc., a Hiszpanii o 1,6 proc. Nawet Niemcy, obecna lokomotywa kontynentu, wykazują już tylko minimalny wzrost. Tymczasem do naszego zachodniego sąsiada idzie ponad jedna czwarta naszego eksportu.
O ile dla Niemców wzrost tylko o 0,4 proc. to niepokojąca informacja, o tyle dla nas, kraju na dorobku, spowolnienie do 1,4 proc. to już prawie katastrofa. By zmniejszać bezrobocie, powinniśmy się rozwijać prawie trzy razy szybciej.
A kolejne silniki gasną. Przede wszystkim konsumpcja – jej wyniki są najgorsze od 17 lat. Wiąże się to ze spadkiem realnych wynagrodzeń, który ma miejsce od z grubsza roku i wzrostem bezrobocia. Komisja Nadzoru Finansowego przykręciła śrubę kredytową. Spadają też inwestycje publiczne, które przed Euro 2012 ładnie ciągnęły naszą gospodarkę. Nie zastępują ich prywatne. Piłkarska impreza już za nami, wiele inwestycji wstrzymano, a firmy budowlane bankrutują jedna po drugiej. Daje znać nasze uzależnienie od pieniędzy unijnych, których źródło na razie wyschło w oczekiwaniu na kolejną perspektywę. Spowolnienie gospodarcze byłoby jeszcze większe, gdyby nie poważne opóźnienia infrastrukturalne, które, paradoksalnie, ratują sytuację, bo rozkładają inwestycje w czasie. Zamiast w pierwszej połowie 2012 roku skończą się w latach 2013–2014. Hamulec włączyły też znajdujące się w coraz trudniejszej sytuacji finansowej samorządy.