Biznes postanowił zamanifestować swoje poparcie dla Nevesa w taki sposób pierwszy raz w tej kampanii i w ogóle chyba, na taką skalę, po raz pierwszy w tym mieście.
Wieczorem po wyjściu z biura tysiące osób ruszyły aleją Farna Lima, przy której mieszczą się siedziby wielkich banków i najbardziej ekskluzywne centra handlowe w mieście. Nienagannie poubierani bankierzy w kaszmirowych swetrach z piwem w ręce (w Sao Paulo nie ma zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych) ruszyli w rytm przedwyborczych piosenek nadawanych z jadących samochodów, krzycząc "Precz z Dilmą!" i rozklejając plakaty z hasłami "nie chcemy być druga Wenezuelą" i "nie chcemy, by nasze pieniądze wędrowały na Kubę".
Dla biznesu reelekcja obecnie urzędującej prezydent Dilmy Rousseff z Partii Pracy oznacza pozostanie przy obecnej, niesatysfakcjonującej ich polityce ekonomicznej. Dilma jest zwolenniczką silnej kontroli państwa nad gospodarką, w dodatku ma skłonność do decydowania o wszystkim osobiście. Przedsiębiorcom nie podoba się jej program tanich kredytów udzielanych przez bank państwowy, mała przejrzystość sektora publicznego (targają nim afery, ostatnia, w którą zamieszana jest największa brazylijska spółka naftowa Petrobras, wciąż trwa) oraz rozwijanie współpracy przede wszystkim z krajami ościennymi.
Kontrkandydat Rousseff, Aecio Neves z Brazylijskiej Partii Socjaldemokratycznej stawia z kolei na powolne wzmacnianie sektora prywatnego i zdaniem ekonomistów ma szansę na doprowadzenie do spadku wysokiej obecnie inflacji (przekracza 6 proc.).
Według analityków brazylijskie społeczeństwo dopiero odczuje to, jak bardzo osłabiona jest gospodarka (w tym roku, jeśli w ogóle, może liczyć na zaledwie śladowy wzrost). Brazylijska giełda, Bovespa, za każdym razem, gdy prognozy wskazują na wygraną Dilmy Rousseff (ostatnie mówią o 52 proc. głosów dla urzędującej prezydent), spada.