Czy są jakieś granice takiego poprawiania i ubarwiania historii?
Nie ma żadnej granicy. To jest wybór, przede wszystkim producenta, który wykłada pieniądze i chce, aby one mu się zwróciły. Czasem ta polityczna tendencja jest łagodna, do przyjęcia, a czasem ostra, mająca spełniać aktualną funkcję polityczną, jak np. produkowany przez Ukraińców z Rosjanami podobno antypolski film "Taras Bulba".
Czy historyczni bohaterowie mają prawo do swoich życiorysów? Anna Walentynowicz czuła się oburzona po obejrzeniu filmu "Strajk", którego bohaterką jest postać na niej wzorowana.
No cóż, bohaterka filmu nie nazywa się Walentynowicz, to jest inna, fikcyjna osoba. Jeśli ktoś wzoruje się na życiorysie jakiejś postaci, to wcale nie oznacza, że odtwarza jej życie w detalach. Pani Walentynowicz ma pretensje, że w filmie przedstawia się jej syna jako żołnierza ZOMO. Tymczasem twórca filmu chciał tu stworzyć ciekawy wątek - ideowej matki i syna, który podąża w przeciwnym kierunku. A że to nie ma pokrycia w historycznej rzeczywistości, to inna sprawa.
Widz, na przykład za granicą, który nie zna biografii Anny Walentynowicz, uzna to, co zobaczy w filmie, za prawdziwe i z takim przekonaniem opuści kinową salę.
Tu oczywiście czai się pewne niebezpieczeństwo, bo czasem w imię dnia dzisiejszego niektórzy poczynają sobie dość swobodnie z dniem wczorajszym. Kino historyczne to w istocie gatunek szalenie swobodny, gdzie można zrobić z przeszłością i faktami, co się zechce. Twórca buduje własną wizję, luźno sięgając do rzeczywistości, ale - powtarzam - nie jest wcale zobowiązany do jej odtwarzania na ekranie. I nic na to nie możemy poradzić. Pewnym alibi bywa zmiana nazwisk bohaterów. Ale trudno powiedzieć, czy to wystarczy. Pozostaje nam liczyć na dobrze przygotowaną publiczność.