[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,443906.html]Galeria zdjęć[/link][/b][/wyimek]
To znacząca edycja Oscarów. Amerykańska Akademia Filmowa, głównie z przyczyn biznesowych, rozszerzyła liczbę nominacji do dziesięciu. Ale od początku wiadomo było, że walka rozegra się między dwoma tytułami: „Avatarem” Jamesa Camerona i „Hurt Lockerem. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow. Plotkarskie pisemka podkreślały, że jest to pojedynek pomiędzy byłymi małżonkami. Ale tego wieczoru rozegrała się batalia znacznie ważniejsza: między dwiema wizjami kina.
Pierwsza z nich to fajerwerk techniczny: technika 3D, oszałamiający dźwięk i niebieskie stwory zeskakujące z ekranu niemal na kolana widzów. Druga — skromny, niemal paradokumentalny obraz o saperach stacjonujących w Iraku. I okazało się, że Akademia, która przez lata broniła hollywoodzkiego przepychu, teraz wybrała nie komercję, lecz sztukę.
„Avatar” odniósł sukces w kinach: zarobił niebotyczną sumę 1,25 mld dolarów. Ale w Kodak Theatre z dziewięciu nominacji przypadły mu zaledwie trzy statuetki — za zdjęcia, scenografię i efekty specjalne.
Triumf The Hurt Locker. W pułapce wojny” oraz zwycięstwa w poprzednich latach „Slumdoga. Milionera z ulicy”, a przede wszystkim „To nie jest kraj dla starych ludzi” nie są zatem przypadkiem. Akademicy przypominają, że film może może ostrzegać, budzić sumienia, zwracać uwagę na palące problemy świata.