Wydaje się, że całkowicie, ponieważ enigmatyczność fabuły pogłębiają jeszcze – paradoksalnie – jej odniesienia do innych dzieł literackich i filmowych. „Italiani" mają mieć zapewne jakiś uniwersalny sens. Po to pewnie śledzimy ekranowy rozwój wypadków osadzony estetycznie w trzech epokach – faszyzmie lat 30., latach 60. i współczesności. O tym świadczy decorum – samochód, garnitur, sukienki, fryzury, klipsy, koszule, bejsbolówki. Zamiast próbować odczytać „Italiani" intelektem, powinniśmy dać się ponieść sekwencji obrazów, w których buzują emocje o skali niemal operowej.

Film rozpoczęty „Giovinezzą" – hymnem włoskich faszystów – przedstawia nam serię rodzinnych katastrof. Umiera ojciec zamordowany przez brata, który jest kochankiem matki. Do domu zostaje wezwany syn – jak w „Hamlecie". Między nią i nim narasta kazirodcze napięcie seksualne – to z kolei jeden z ważnych wątków „Zmierzchu bogów" Luchina Viscontiego. Tam, jak w „Italiani", mamy do czynienia z upadkiem zamożnej, a pewnie i wpływowej rodziny, tam i tu mieszają się dwie kultury – włoska i niemiecka. Mamy też w obrazie Barczyka senne wspomnienia dzieciństwa jako utraconego raju. W pamięci pozostają kadry i niepokojąca atmosfera. Zdjęcia tajemniczego ogrodu labiryntu oraz twarze – Warlikowskiego (syn) i Jett (matka). I chęć ostatecznego rozwikłania zagadki filmu, prawdopodobnie niemożliwa do zaspokojenia.

Polska 2011, reż. Łukasz Barczyk, wyk. Krzysztof Warlikowski, Renate Jett, Jacek Poniedziałek