W dalszym ciągu nie ma porozumienia z Ukrainą w sprawie spłaty zadłużenia za gaz – powiedział wczoraj wieczorem Siergiej Kuprijanow, rzecznik Gazpromu. Rosjanie chcą zmniejszyć o jedną czwartą dostawy dla Ukrainy, jeśli dziś do godz. 8 rano nie dostaną zaległych 1,5 mld dolarów. Zapowiedź ta pojawiła się już w piątek – dwa dni po tym, jak prezydent Wiktor Juszczenko zapewnił, iż Ukraina uregulowała należności. W sobotę premier Julia Tymoszenko uspokajała: – Będziemy otrzymywać tyle gazu, ile potrzebujemy.
Rosyjsko-ukraiński spór może mieć znaczenie dla państw UE, sprowadzających gaz rosyjski przez Ukrainę. Gazprom przesyła tą drogą ok. 112 mld m sześc. rocznie. Gdy w 2006 r. odciął dostawy dla Kijowa, skutki odczuła m.in. Polska. Obecna groźba zaniepokoiła Komisję Europejską, choć szefowie Gazpromu zapewniają, że eksport do państw Unii nie jest zagrożony. Polskie zapasy gazu powinny wystarczyć na kilka tygodni.
Rozliczenia za gaz są tym bardziej skomplikowane, że Gazprom sprzedaje surowiec przez pośredników. Wicepremier Ukrainy Oleksandr Turczynow mówił w środę, że rząd przekazał pieniądze dla rosyjskiego koncernu i dodał, że ma na to potwierdzenie, natomiast „kiedy pośrednicy prześlą pieniądze do Gazpromu, to już sprawa Gazpromu”.
Tymoszenko zapowiedziała, że 1 marca pośrednicy znikną – za import będzie odpowiadać tylko narodowa firma Naftogaz. Relacje z Rosją mogą się więc jeszcze pogorszyć, bo Moskwa ma inną propozycję: chce, by Naftogaz utworzył spółkę do importu i handlu gazem bezpośrednio z Gazpromem. Dzięki temu Rosjanie przejęliby kontrolę nad połową ukraińskiego rynku.