To pytanie tylko z pozoru jest retoryczne. Kiedyś słuchałem wywodu, że poprawna angielszczyzna to język, jakim mówi królowa brytyjska. To ona wyznacza standard. Jeśli więc przedstawiciel politycznej i intelektualnej elity musi być skarcony za słowa – to co się dzieje z naszą kulturą? A może coś nie gra z naszą demokracją i wolnością?
Rozumiem stanowisko Sądu Najwyższego, że choć wypowiedzi ocenne, komentarze korzystają z szerszej swobody, nie mogą naruszać godności krytykowanego. „Grubsza skóra" polityków oznacza zaś, że muszą znosić cięższe zarzuty, nie mają jednak więcej swobody w wypowiedziach.
Przypomnijmy: prof. Legutko skomentował niebywałą w polskich warunkach petycję trzech uczniów klasy maturalnej wrocławskiego liceum, domagających się od dyrektora usunięcia symboli religijnych ze szkoły. Działo się to w gorącej atmosferze, tuż po wyroku Trybunału w Strasburgu (sprawa Lautsi przeciwko Włochom), w którym orzekł on (nieprawomocnie), że wieszanie krzyży w klasach narusza prawo rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnym przekonaniem. Później, jak wiadomo, Trybunał w pełnym składzie wycofał się z tego stanowiska.
Oto komentarz Legutki: „To jest typowa szczeniacka zadyma. To nic innego jak robienie chytrej, cynicznej, ideologicznej zadymy przez tych rozwydrzonych i rozpuszczonych przez rodziców smarkaczy". Jak sądy ustaliły, maturzyści opublikowali petycję na portalu internetowym, niemal natychmiast napisała o nich lokalna gazeta, a wkrótce „Gazeta Wyborcza". Potem pojawił się pozew przeciw profesorowi.
Nawet pełnomocnik Legutki nie twierdził przed SN, że była to wypowiedź najwyższego lotu, ale na tle coraz ostrzejszego języka debaty publicznej w Polsce była niewinna. Intencją profesora było zaś „wygaszenie" jątrzącej dyskusji na arcydrażliwy w Polsce temat: obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej.