Takie są wstępne założenia makroekonomiczne do budżetu na 2010 r. Wczoraj przyjął je komitet stały Rady Ministrów, a dziś zapozna się z nimi rząd.
Resort finansów nie przedstawił konkretnych wyliczeń ze względu na zbyt dużą zmienność sytuacji. Dopuszcza wzrost PKB w przedziale 0,5 – 1,3 proc., a inflację między 1,5 a 1,9 proc. Na punktowe wyliczenia chce mieć czas do czerwca, kiedy będzie musiał już podać konkretne założenia do budżetu na 2010 r.
– Założyliśmy szeroki przedział wzrostu i inflacji ze względu na dużą niepewność na globalnych rynkach, co ma przełożenie na sytuację w Polsce – mówi „Rz” źródło zbliżone do Ministerstwa Finansów.
– To rozsądne wyjście – uważa Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP. – W obecnej sytuacji bardzo trudno przedstawić konkretne prognozy, ponieważ w zależności od tego, jak rozwinie się sytuacja na świecie i u naszych najważniejszych partnerów gospodarczych, czeka nas wzrost bliższy zeru bądź 1 proc. PKB. Także prof. Jerzy Osiatyński z PAN przyznaje, że szacunki dotyczące PKB na 2010 rok to wróżenie z fusów. – Aby rzetelnie wyliczyć, jak będzie się rozwijała gospodarka w przyszłym roku, trzeba wiedzieć, co tak naprawdę czeka nas w tym roku, a to ciągle jest wielka niewiadoma – uważa. – Jeśli utrzyma się tak gwałtowny spadek produkcji w USA, jaki obserwowaliśmy w ostatnim czasie, oznacza to dłuższą i głębszą recesję na świecie, także w Polsce. Profesor twierdzi, że nie zaskoczyłoby go, gdyby się okazało, oż w 2010 r. gospodarka skurczy się nawet o 2,5 proc. Według najnowszej prognozy Komisji Europejskiej w 2010 r. wzrost PKB Polski wyniesie 0,8 proc.
Jest za to optymistą, jeśli chodzi o inflację. Jego zdaniem w przyszłym roku średnioroczny poziom inflacji może być zbliżony do celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc. – Wyższe szacunki są dobre dla ministra finansów. Bo jeśli inflacja okaże się wyższa, oznaczać to będzie wyższe wpływy podatkowe do budżetu – dodaje Osiatyński.