Euforia prasy niemieckiej po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE odrzucającego skargi Wegier i Słowacji na przymusową relokacją imigrantów to ciekawy punkt wyjścia do rozważań nad ideologiczną instrumentalizacją masowej imigracji. Jej ofiarą stało się państwo narodowe. Ciarki na plecach wywołuje tytuł „Suddeutsche Zeitung", jeden z masy w podobnym tonie: „Państwa, które chcą zachować jednorodność narodową, powinny natychmiast opuścić UE. Europa ma być wielokulturowa, kultury narodowe mają zostać rozmontowane, a masowa imigracja temu ma służyć".
Winne ideologie, a nie naród
Zniszczenie państwa narodowego ma być wstępem do zbudowania postpolitycznego imperium liberalnych praw człowieka. Ta oświeceniowa ideologia po drugiej wojnie światowej została wzmocniona marksizmem kulturowym i konsekwencjami niemożności znalezienia w niemieckiej tradycji politycznej niczego wartego ocalenia. W odpowiedzi Niemcy dominujący po zjednoczeniu w UE stworzyli mit „nowego" Niemca tworzącego wspólnotę jedynie na gruncie patriotyzmu konstytucyjnego, tożsamego z ideałem Europejczyka. Jednocześnie stali się cenzorami poczynań innych, mając się za idealny wzór. Próbowali narzucić niemieckie rozumienie historii i zastąpić dominację militarną ekonomiczną, drogą szantażu moralnego. Paradoksalnie niemiecki zbrodniczy nacjonalizm przekształcił się w obecny nacjonalizm europejski, którego centrum decyzyjnym mieli być jak zawsze w historii cywilizacyjnie najbardziej zaawansowani Niemcy z ich prometeizmem i mentalnością Kulturtragera. Lecz odrzucając swoje zbrodnie, Niemcy odrzucili także to, co go w ich domniemaniu zrodziło, tj. niemieckie państwo narodowe, nie dostrzegając jego imperialnego charakteru. To imperialne ideologie nazistowska, antysemityzm i rasizmu, choć zrodzone w narodzie niemieckim, były źródłem katastrofy, a nie naród jako taki.
Wzorowi Europejczycy
Niemieckie doświadczenie zostało tym samym przeniesione na innych, z narodem definiowanym jako zło. Tylko patriotyzm konstytucyjny miał być podstawą tworzenia nowej Europy. Lecz dawał on ciągle nadzieję, iż pluralizm życia obywatelskiego będzie chroniony. Pokolenie 1968 r. z ideologią marksizmu kulturowego potraktowało ten patriotyzm jako narzędzie osiągania ambitniejszych celów. Był on o tyle tylko legitymowany, o ile realizował „wartości europejskie". Ich treścią stał się postpolityczny, emancypujący z każdej wspólnoty projekt zarządzania prawami człowieka definiowanymi przez elity ekonomiczne, medialne czy prawne. Miał neutralizować niedostatecznie zsocjalizowanych, szczególnie ludy wschodniej Europy nieprzekonane po doświadczeniu komunizmu do takiego zarządzania. Poczucie wyższości wobec „nieoświeconych" przybrało charakter brutalnego szantażu. Nazizm i ludobójstwo były definiowane jako konsekwencje nacjonalizmu ogólnoeuropejskiego, którego ofiarą padli także Niemcy. Dlatego zniszczenie państwa narodowego miało tworzyć prawdziwego Europejczyka pod kierownictwem moralnie wzorcowych Niemców.
Nie ma się z czym asymilować
Na tym tle entuzjazm elit liberalnych po wyroku TSUE staje się zrozumiały. To niebezpieczna gra, bo mamy w Europie do czynienia z krytycznym momentem politycznym, którego formalizm prawny nie jest w stanie ani zdefiniować, ani rozstrzygnąć, czego elity europejskie nie chcą dostrzec. Decyzje dotyczące imigracji nie zostały bowiem zdefiniowane jako przynależne do polityki, lecz zideologizowane z nadzieją na rozbicie państw narodowych i przesunięcie kompetencji do oligarchicznych struktur KE czy TSUE.
Opór społeczeństw jest uznany za niebezpieczny populizm, solidarność społeczną ma zastąpić biurokratyczne państwo opiekuńcze, a terroryzm być traktowany jako niedogodność usprawiedliwiona wyższym celem. Islam ma najpierw wyrugować pozostałości niegdysiejszej hegemonii kulturowej chrześcijaństwa, a następnie zostać oswojony ideologią wielokulturowości formalnie zakazujacą asymilacji imigrantów do kultury dominującej.