Dane o sprzedaży detalicznej z pierwszych miesięcy tego roku napawają handlowców optymizmem. To będzie dla branży prawdopodobnie kolejny świetny rok, a szyki może im pokrzyżować jedynie feralne prawo ograniczające budowę obiektów o dużej powierzchni.
W ubiegłym roku polski rynek FMCG – czyli podstawowych produktów żywnościowych, chemicznych, papierosów czy napojów – według firmy badawczej Euromonitor International wart był ponad 286 mld zł. Prognozy na ten rok zakładają, że w tym roku będzie to jeszcze ponad 2 mld zł więcej. Obroty tzw. tradycyjnego handlu, który odpowiada ciągle za połowę wartości polskiego rynku, rosną wolniej – bo jedynie o 1 – 2 proc. rocznie – wydamy w nich 66,3 mld zł. W marcu sprzedaż żywności, napojów i wyrobów tytoniowych wzrosła o 11,3 proc., leków i kosmetyków o 16,1 proc., co pokazuje, że handlowcy raczej nie powinni mieć powodów do zmartwienia – ciągle spada bezrobocie, rosną pensje, a tego typu korzyści handel odczuwa zawsze jako jedna z pierwszych branż – podobnie jest niestety w okresie kryzysu.
W tym roku branżę odpowiadającą niemal za ponad 17 proc. polskiego PKB czekają jednak wyzwania – z pierwszym zmaga się od września, kiedy to w życie weszła ustawa znacznie utrudniająca budowanie sklepów. Nawet jeśli władzom lokalnym inwestycja odpowiada, to nie mogą się na nią zgodzić, ponieważ nie ma rozporządzeń wykonawczych, które dopiero mają określić, jak powinny wyglądać wymagane przez ustawę analizy wpływu inwestycji na lokalny rynek pracy czy środowisko. Wiele sieci już deklaruje, że na razie budują na podstawie zezwoleń przezornie wydanych przed wejściem ustawy w życie. Jednak jeśli się skończą, branży grozi zastój. Gospodarka może odczuć to tym dotkliwiej, że największe sieci zapowiadają tegoroczne inwestycje na poziomie co najmniej 100 mln euro każda. Pojawiają się już także zapowiedzi, że jeśli polskie prawo uniemożliwi budowy, inwestycje mogą szybko trafić w inne regiony świata.
Ustawa ma też efekt uboczny, niezgodny z intencjami jej pomysłodawców. Zamierzali oni bronić polskich kupców przed nieuczciwą ich zdaniem konkurencją ze strony sieci zagranicznych. Tymczasem zmobilizowane ograniczeniami sieci, dotąd budujące głównie duże sklepy, zrealizowały swe wieloletnie zapowiedzi i zaczęły otwierać też niewielkie sklepy osiedlowe, które rygorom ustawy nie podlegają. Otwiera je już Carrefour, w tym półroczu mają ruszyć sklepy Tesco, kto wie, czy nie zdecydują się na taki manewr także kolejni gracze. Nadal bowiem nie wiadomo, kiedy Sejm zajmie się projektami zakładającymi uchylenie prawa lub jego zmianę. Grożą nam też sankcje Komisji Europejskiej, która już w styczniu wszczęła procedurę o uznanie polskiej ustawy za niezgodną z prawem unijnym. Na alarm biją zwłaszcza firmy inwestujące w centra handlowe – tego typu projekty powstają latami, a przez ustawę możemy stracić inwestycje rzędu kilku miliardów euro.
To jednak niejedyne wyzwanie stojące przed handlem w Polsce – w sklepach coraz większym problemem jest brak pracowników. Dodatkowo zatrudnieni w sklepach coraz głośniej domagają się podwyżek płac, zwłaszcza że średnia pensja na najniższych stanowiskach to 1,6 tys. zł brutto miesięcznie. W konflikcie z pracodawcą jest część związków zawodowych działających np. w sieciach Real i Tesco, które już zadeklarowały na ten cel podwyżki płac. Na polskim rynku, gdzie konkurencja wymusza ciągłe i kosztowne inwestycje, wygospodarowanie środków na podwyżki może być problemem, a na pewno będzie się z nim zmagało coraz więcej firm. Zwłaszcza że Polacy coraz częściej wybierają pracę w handlu, ale w Europie Zachodniej, gdzie jest ona znacznie lepiej płatna.