Polska Grupa Zbrojeniowa (PGZ) została utworzona na koniec 2013 r. Nie licząc pełniących obowiązki, jest pan już dziewiątym jej prezesem. Czyli średni czas pełnienia tej funkcji to nieco ponad rok. Zostanie pan na dłużej?
Jak policzymy wszystkich, to wtedy jestem dwunastym prezesem i ta średnia się skraca.
W takim przypadku to równo rok.
Mamy w PGZ jeszcze mniej czasu na efektywne działania. Najbliższy rok nas i mnie zweryfikuje. Mija miesiąc od mojego przyjścia do PGZ, więc kontynuując, mógłbym powiedzieć: miesiąc za nami, zostało mi jeszcze 11 miesięcy. Ale podchodzę do tego inaczej. Minął co prawda miesiąc, ale zostało jeszcze wiele zadań do zrealizowania. Nie przywiązuję się do terminów tylko do wyzwań.
Do tych zadań zaraz przejdziemy, ale muszę spytać: jeszcze zanim konkurs na nowego prezesa PGZ został ogłoszony, to na giełdzie nazwisk był pan faworytem, nawet pisaliśmy o tym w „Rzeczpospolitej”.
Ja w tym okresie skupiałem się na obowiązkach realizowanych w Grupie Azoty. Nie miałem wpływu na tzw. giełdę (nazwiska – red.). Decyzję podjąłem w ostatniej chwili.
Czytaj więcej
Rosyjska zbrojeniówka wytwarza więcej uzbrojenia niż w sumie przemysły Polski, Niemiec, Wielkiej...
A nie ma pan jednak wrażenia, że to dowód na to, że PGZ jest spółką „polityczną”, zarządzaną przez polityków i że nie ma co się oszukiwać, że tu przychodzą ludzie z zewnątrz, z rynku? Bo i pan jest kolejnym byłym wiceministrem, który trafił do zarządu grupy.
Musimy przede wszystkim pamiętać, że mówimy o grupie, która ma do wykonania strategiczne zadania związane z bezpieczeństwem. Każdy, kto tutaj pełni jakąś funkcję, musi mieć świadomość interesu państwa i misyjności, które są wpisane w funkcjonowanie PGZ. Skarb Państwa ma powyżej 60 proc. udziałów w PGZ. Oczywiście zrobię wszystko, żeby ta spółka bardziej kierowała się kryteriami biznesowymi niż politycznymi, by wprowadzała do swojego modelu działania te elementy, które są właściwe dla spółki prawa handlowego dążącej do uzyskania jak najlepszych wyników finansowych i efektywnościowych.