Goldman Sachs jest w USA żartobliwie nazywany „Government (ang. rząd) Sachs", ze względu na rotację kadr między nim, a instytucjami publicznymi – zresztą nie tylko amerykańskimi. Zjawisko to określane jest mianem „obrotowych drzwi".
Wśród amerykańskich sekretarzy skarbu było już dwóch byłych prezesów tego banku (Henry Paulson i Robert Rubin). Karierę w Goldmanie mają za sobą także William Dudley, szef nowojorskiego oddziału Rezerwy Federalnej, a także Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego oraz Mark Carney, prezes Banku Kanady. Dodatkowo, pracownicy banku przeznaczają spore kwoty na kampanie polityczne: w ub.r. ponad 6 mln dol.
Zdaniem Johna Harringtona, prezesa firmy inwestycyjnej Harrington Investments, takie niebezpośrednie zaangażowanie banku w politykę szkodzi jego reputacji. Dlatego byłoby lepiej, gdyby bank zbadał możliwość ubiegania się o jakiś urząd odwołując się do orzeczeń Sądu Najwyższego, które przyznają spółkom pewne prawa polityczne.
- Dla przejrzystości naszego systemu politycznego i naszej spółki byłoby mniej szkodliwe, gdyby Goldman Sachs bezpośrednio ubiegał się o urząd jako osoba w świetle prawa federalnego albo stanowego, zamiast kontynuować obecną formę zaangażowania politycznego – pisał Harrington w przedstawionej w ub.r. propozycji.
Jak wynika z korespondencji Goldmana z amerykańską Komisją Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), odpowiednikiem polskiej Komisji Nadzoru Finansowego, bank nie zamierza przedkładać pomysłu Harringtona pod głosowanie na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Komisja uznała zaś, że nie musi tego robić.