Z dużym zdumieniem przeczytaliśmy artykuł Janusza Jankowiaka pt. „Interwencje banku centralnego są obecnie skazane na niepowodzenie” opublikowany w „Rzeczpospolitej” 15 kwietnia 2010 r. [wyimek]Prawidłowo przeprowadzane interwencje walutowe odstraszają spekulantów[/wyimek]
Już sam tytuł budzi nasze zdziwienie, choć się domyślamy, że autorowi chodzi o interwencje Narodowego Banku Polskiego. Na początek może warto wskazać, że interwencje interwencjom nierówne. Otóż interwencja, której celem jest zwiększenie rezerw walutowych, to zupełnie inna kwestia niż przeciwdziałanie rynkowi, które z natury rzeczy jest działaniem ad hoc. Poza tym trzeba dokonać rozróżnienia między interwencjami prowadzącymi do umocnienia oraz do osłabienia waluty – w tym drugim przypadku bowiem bank centralny jest niezwyciężony (zakładając, że chce i może ponosić koszty sterylizacji, czyli pozyskiwania pieniądza z rynku w celu pozbawienia go zdolności kreowania popytu).
Wreszcie, warto być może rozważyć, że skoro społeczeństwo wymaga od banku centralnego wpływania na poziom stóp procentowych, żeby utrzymać inflację w celu, to może nie należy pryncypialnie wykluczać ingerencji tych samych władz monetarnych na rynku walutowym, zwłaszcza gdy wpływ kursu na wzrost i inflację jest tak duży jak w Polsce.
[srodtytul]Błędny wniosek[/srodtytul]
W pierwszej części artykułu autor wyciąga wniosek, że za ostatnią falą umocnienia złotego stoją tzw. transakcje carry trade (strategia polegająca na wykorzystaniu różnicy w poziomie stóp procentowych – inwestor pożycza pieniądze w walucie kraju z niską stopą procentową, a inwestuje w walutę kraju z najwyższymi stopami – red.) finansowane rosyjskim rublem, rumuńskim lejem czy węgierskim forintem, bo w krajach tych obniżono stopy procentowe i oczekiwany jest dalszy ich spadek, podczas gdy w Polsce stopy stoją w miejscu i rynek wycenia ich podwyżki w nadchodzących miesiącach.