Tymczasem - jak informuje AFP - w kontrolowanej przez rebeliantów prowincji Idlib dziewięć osób zginęło w wyniku ostrzału prowadzonego przez siły rządowe.
Większość osób, które miały paść ofiarą ataku gazowego, trafiło do szpitali w sobotę skarżąc się na kłopoty z oddychaniem i ze wzrokiem - informują cytowani przez syryjską telewizję lekarze. Jeden z nich twierdzi, że dwie osoby, w tym dziecko, są w stanie krytycznym.
Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka z siedzibą w Londynie w Aleppo było czuć zapach gazu, po tym jak w pobliżu miasta spadły rakiety.
Gubernator Aleppo, Hussein Diab, odwiedził rannych w szpitalach i oskarżył rebeliantów o użycie gazu bojowego, który miał znajdować się w rakietach wystrzelonych w kierunku Aleppo.
Według władz w rakietach znajdował się chlor.
Syryjska telewizja poinformowała, że syryjska armia odpowiedziała na atak ostrzeliwując miejsce, z którego wystrzelono rakiety.
Przedstawiciele rebeliantów zaprzeczają tym oskarżeniom zapewniając, że nie zaatakowali Aleppo bronią chemiczną. Dowódca rebeliantów, Abdel-Salam Abdel-Razek zapewnił, że rebelianci nie dysponują bronią chemiczną i oskarżył władze o przeprowadzenie ataku z użyciem gazu bojowego, by zrzucić odpowiedzialność na rebeliantów. Rzecznik rebeliantów Musafa Sejari dodał, że władze chcą w ten sposób doprowadzić do zerwania zawieszenia broni.