Rz: Do piątku można było składać wnioski o dotacje na budowę sieci na obszarach, gdzie nie ma dostępu do internetu. Jaka jest skala tego problemu?
Dominik Batorski: Według badań z 2015 r. mniej niż 1 proc. gospodarstw domowych deklarowało, że nie ma dostępu do internetu ze względu na brak możliwości jego podłączenia. W praktyce takich obszarów jest kilka razy więcej – część ma tylko dostęp mobilny, a część nie jest zainteresowana internetem. Często problemem jest nie tyle brak dostępu, ile niska jakość połączenia. Celem Europejskiej Agendy Cyfrowej jest, by wszystkie gospodarstwa domowe do 2020 r. były w zasięgu internetu o przepustowości 30 Mb/s. A cele Gigabit Society mówią o 100 Mb/s dla wszystkich do 2025 r.
Prawdziwym wyzwaniem będzie jednak charakter zabudowy wielu polskich miejscowości, która jest bardzo rozproszona, a na południu dodatkową trudność stanowi ukształtowanie terenu.
Czy zatem jest sens, by państwo angażowało się w te działania?
Zacznę od tego, że interwencja publiczna, dotacje, jest uzasadniona tylko na tych terenach, do których nie opłaca się dostarczać internetu komercyjnie. Tam rynek sam tego nie załatwi. Wydaje się, że to rozsądny sposób wykorzystania funduszy strukturalnych. Koszt takich działań oczywiście może być duży, niemniej dostęp do internetu nie podlega jedynie czysto ekonomicznej kalkulacji. Jest to również szansa na rozwój dla lokalnej społeczności, dzięki dostępowi do informacji, wiedzy, kultury; możliwości funkcjonowania ekonomicznego. Warto to robić. Tyle że pojawia się tu pewien problem.