PiS swoje przesłanie ogłosiło w weekend. Przede wszystkim wskazywanie na realizację planów społecznych, w tym głównie 500+. Zamiast „Damy radę” (hasło z 2015 roku) można było usłyszeć na niedzielnym wiecu w Sandomierzu: „Daliśmy radę”. Dwa pozostałe elementy dotyczą opozycji: PiS w opublikowanym w weekend spocie, a premier Morawiecki w swoim przemówieniu przekonywał, że opozycja nie ma żadnego programu, a zamiast tego gwarantuje tylko awanturę. To powtórka strategii stosowanej z powodzeniem przez PO. W roku 2011 (słynny spot „Oni pójdą na wybory”) PO pokazywała się jako partia centrowa modernizująca Polskę wbrew radykalnemu PiS-owi, który może dojść do władzy dzięki wsparciu kiboli i moherowych beretów. Teraz role się odwróciły.

Partia rządząca chce, by Polacy utożsamiali opozycję z KOD-em i Obywatelami RP, szarpaninami przed Sejmem. PiS skleja PO i Nowoczesną z nimi tak samo, jak Platforma sklejała PiS z moherami. W ten sposób PiS ustawia się w centrum (mimo trzech lat u władzy), a opozycja jest w rogu. Na to nakłada się kolejny element: straszenie cofnięciem flagowych osiągnięć rządu, jak 500+. W 2011 roku i wcześniej Platforma też straszyła, że PiS zaprzepaści jej wysiłki – wtedy opierające się przede wszystkim na „twardej” modernizacji infrastrukturalnej dzięki funduszom europejskim. To wszystko oczywiście w warunkach starcia o samorząd. Pytanie, czy opozycja będzie do października potrafiła narzucić własny ton i przesłanie, wykreować pozytywną dla siebie dynamikę tej kampanii. Początek był ofensywny. Pierwszym jej wystrzałem była zmasowana, negatywna kampania billboardowa wymierzona w PiS z przypomnieniem o „milionach”, które „wzięło PiS”. Dla polityków partii rządzącej była pewnym zaskoczeniem, ale jednocześnie – jak wynika z naszych rozmów ze sztabowcami – została odebrana jako prezent idealnie wpisujący się w przekaz planowany już dużo wcześniej o opozycji, która nie ma pomysłu na postulaty programowe. Billboardy będą miały swój efekt – m.in. mobilizujący elektorat opozycji – i być może przełożenie na elektorat centrum, ale wybór tej strategii niesie ze sobą określone konsekwencje.

Kampania negatywne zwykle działa, ale bez właściwego balansu wystawia Koalicję na ryzyko pojawienia się takich argumentów ze strony PiS, jak to się stało w poprzedni weekend. Reakcja polityków Koalicji na zarzut o „braku programu” była łatwa do przewidzenia. W poniedziałek Tomasz Siemoniak przypominał, że od października 2017 roku Platforma ma dokument „Polska samorządna”. Sama Koalicja Obywatelska wiosną tego roku przygotowywała kilkudziesięciostronicowy, wspólny dokument programowy. Jednak przez ostatnie miesiące politycy PO i Nowoczesnej o programie mówili relatywnie niewiele. W centrum przesłania była polityka: zjednoczenie, współpraca w regionach, wspólne listy i nazwiska kandydatów w miastach.

To polityczne zjednoczenie fetowali miesiącami Schetyna i Lubnauer. Dopiero 8 września ma się odbyć konwencja ogólnokrajowa, w trakcie której zapewne wrócą postulaty programowe dotyczące samorządu. Ale to nie jest główny problem. „Pytanie o program” nie oznacza przecież rywalizacji na postulaty samorządowe. PiS zidentyfikowało jednak jeden z elementów planu politycznego Platformy. „Takie programy jak »piątka Morawieckiego« mogę z marszu pisać trzy, cztery w tygodniu, a może i każdego dnia” – mówił Grzegorz Schetyna, przewodniczący PO, w połowie kwietnia w reakcji na postulaty PiS. Żadna alternatywa dla „piątki Morawieckiego” oczywiście nie powstała. „Można 100 zaklęć sformułować i mówić, że najważniejszy jest program. Ale naprawdę dawno już nikt mnie nie zapytał, co my zrobimy na przykład z reformą edukacji” – mówił o oczekiwaniach wyborców opozycji Tomasz Siemoniak na początku lipca. Nie zaskakuje, że w takich warunkach PiS wskazuje, iż opozycji nie zależy na programie. Zwłaszcza Platforma ma w tym punkcie niską wiarygodność. Najbliższych kilkanaście miesięcy pokaże, czy Koalicja będzie potrafiła – i chciała – taką wiarygodność budować.