Niewolnik, kiedy uczyni dobrze, nie ma zasługi, zmuszony do zła pozostaje niewinny. Niepotrzebne mu sumienie, a jeśli jeszcze zostało z czasów swobody, musi je uciszyć, bo w to miejsce ma nakaz. Niewolnikiem kieruje wrzask nadzorcy i strach przed batogiem. Przecież wolność jest ciężarem i wielu chętnie z niej rezygnuje. Nie darmo krążyli wokół tego tematu Dostojewski i Conrad, nie darmo Fromm zatytułował swą książkę „Ucieczka od wolności", nie darmo ksiądz Tischner pisał o jej „nieznośnym ciężarze".

Dlatego taką awanturę w Kościele wywołał papież Franciszek, zalecając kapłanom rozważenie w swoim sumieniu, czy w konkretnym przypadku mogą udzielić komunii rozwodnikom. Jakżeż to? Przecież dotąd obowiązywał dogmat i wynikający z niego nakaz. Pozwalać wypływać szeregowym kapłanom i ich owieczkom na wzburzone wody wolności, gdzie nie ma innego kompasu niż sumienie?

Nie inaczej z innymi nakazami, z którymi liczy się człowiek wolny w wolnym społeczeństwie, w skład którego wchodzą przecież nie tylko katolicy. Przed kilkoma dniami prokurator generalny i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przekazał Trybunałowi Konstytucyjnemu opinię, że „aborcja eugeniczna" jest sprzeczna z ustawą zasadniczą. Należy się więc spodziewać, że za czas niedługi Trybunał raczy to potwierdzić. Nie chcę się nawet oburzać, że władza, która dopiero co poskąpiła rodzinom niepełnosprawnych dzieci niewielkiej zapomogi, chce zmusić kolejne matki do ich rodzenia i heroizmu opieki nad kalekami. Na coś innego chcę zwrócić uwagę.

Nie wiemy, kiedy płód staje się człowiekiem, kiedy dusza zagnieżdża się w ciele. Kościół katolicki przyjął rozwiązanie najbezpieczniejsze, uznając, że z chwilą poczęcia. Pewnie ma rację, bo skoro nie wiemy, to bądźmy ostrożni. Stąd dogmat. Ale dlaczego nie pozostawia miejsca dla sumienia? Także tych, którzy nie wierzą lub wierzą mniej gorliwie.

Dlaczego, wykorzystując sankcję państwa, żąda, by byli niewolnikami?