W kobiecym tenisie władza leży na ulicy. W niedzielę, gdy zaczynały się spotkania jednej ósmej finału, w turnieju z czołowej światowej dziesiątki pozostały tylko trzy zawodniczki – Serena Williams (nr 7 – swój mecz z Jeleną Rybakiną z Kazachstanu przegrała w niedzielę wieczorem), Sofia Kenin (nr 4 – ubiegłoroczna finalistka) oraz Iga Świątek (nr 8 – obrończyni tytułu).
I nie można powiedzieć, że dziś, tak jak rok temu, czołówkę zdziesiątkował strach przed koronawirusem czy kontuzje. Do Paryża nie przyjechała tylko Simona Halep, pozostałe faworytki stawiły się na starcie, ale gdy zaczyna się drugi tydzień wielkoszlemowego turnieju, są już w domu.
Kobiecy tenis nie ma swojego Novaka Djokovicia czy Rafaela Nadala. Wydawało się, że najmocniej ster w swoje ręce może ująć Naomi Osaka, ale jak już wiemy, było to przekonanie niebiorące pod uwagę psychicznej kruchości Japonki, która w Paryżu nie bała się głośno poprosić o pomoc, bo tym właśnie była jej odmowa kontaktu z mediami w trosce o psychiczny błogostan (podziękowała już za poparcie, którego udzieliły jej gwiazdy innych sportów).
Iga Świątek powszechnie wskazywana jest jako ta, która ma najwięcej atutów, by zdominować kobiecy tenis w najbliższych latach, bo jest młoda, robi postępy, a jej stały kontakt z psychologiem daje nadzieję, że kłopoty, takie jak Osaki, raczej ją ominą.
„Stały kontakt" to nawet za mało powiedziane, podczas jednej z konferencji prasowych w Paryżu Iga przyznała, że Daria Abramowicz jest mózgiem jej teamu. Przypomina to trochę sytuację z czasów wczesnego Adama Małysza, który pytany o powody swego nagłego wzlotu wskazywał na wielkie zasługi „doktorów", mając na myśli psychologa Jana Blecharza i fizjologa Jerzego Żołądzia.