W międzynarodowym tenisie wynik 6:0, 6:0 to „double bagel", czyli podwójny obwarzanek, choć lokalnych nazw jest o wiele więcej i nie wszystkie tak smaczne (po polsku mówi się „rower"). W zawodowych meczach zdarza się rzadko, a w finale turnieju WTA 1000 (dawniej Premier 5, jeszcze dawniej Tier I) w Rzymie pojawił się pierwszy raz.
Ten znakomity rezultat to przede wszystkim zasługa rewelacyjnie grającej Polki. Jak zaczęła od gema wygranego bez straty punktu, tak bez zatrzymania pędziła na Campo Centrale do efektownego zwycięstwa, prezentując to, co najlepsze w jej młodym tenisie: dynamikę serwisów i forhendów, bezlitosną precyzję większości zagrań, świetną szybkość nóg i kreatywność w wyborze uderzeń.
Wyszedł jej finał marzenie: 12 gemów wygranych w 46 minut, tylko 13 straconych piłek w drodze po srebrny puchar i czek na 178 630 euro oraz bardzo przyjemną świadomość, że od poniedziałku będzie po raz pierwszy w czołowej dziesiątce świata.
– Jestem naprawdę szczęśliwa i trochę przytłoczona, gdyż na początku turnieju nie śmiałabym marzyć o tej wygranej, było mi bardzo trudno – brzmiały pierwsze słowa nowej mistrzyni.
To prawda – mecze z Alison Riske, Madison Keys i zwłaszcza spotkanie z Barborą Krejcikovą, w którym Polka obroniła dwie piłki meczowe, nie zapowiadały takiego rozwoju akcji, ale po przerwie na deszcz od słonecznej soboty Iga Świątek była już nie do zatrzymania dla Eliny Switoliny, Cori Gauff i wreszcie Karoliny Pliskovej.