W zapowiedziach przed sezonem najgłośniej było o Hurkaczu, padało też pytanie, jaka Iga Świątek wróci po kilkumiesięcznej przerwie w startach, o Magdzie Linette jak zwykle mówiono najmniej.
Niestety, już w pierwszej rundzie okazało się, że ten spokój to była cisza przed smutkiem. Na losowanie Linette nie mogła narzekać, Holenderka Arantxa Rus jest dużo niżej klasyfikowana (93 WTA, Linette – 43) i nie ma na koncie wielkich osiągnięć. Jednak tylko początek meczu był zgodny z oczekiwanym przez nas scenariuszem. Polka wygrała pierwszego seta 6:1 i wydawało się, że jest na szybkiej ścieżce do zwycięstwa.
Ale dalszy ciąg był już koszmarem – proste błędy, złe wybory taktyczne i Rus wystarczyła solidna regularność, by wygrać dwa kolejne sety 6:3, 6:4. Trudno się dziwić, że zazwyczaj spokojna Linette, schodząc z kortu, nie mogła opanować frustracji, a potem powiedziała, że był to jeden z jej najgorszych meczów w Wielkim Szlemie.
Ci wszyscy, którzy mieli nadzieję, że to będzie sezon, w którym mądra i bardzo sympatyczna tenisistka wyjdzie wreszcie na pierwszy plan, pożegna się definitywnie z szarością drugiej pięćdziesiątki rankingu WTA, wciąż muszą czekać. Melbourne to nie jest dla poznanianki słoneczny początek roku, tylko raz w siedmiu startach nie odpadła w pierwszej rundzie.
Spotkanie Igi Świątek ze znakomitą węgierską deblistką Timeą Babos zostało przełożone z wtorku na środę i miało się odbyć minionej nocy, podobnie jak mecz Hubert Hurkacz – John Millman (Australia).