Kiedy Kubica mówi, że Formuła 1 bardzo się zmieniła przez ponad dekadę od jego debiutu w sezonie 2006, to niekoniecznie ma na myśli tylko kwestie techniczne czy sportowe. Wówczas łatwiej było dostać się na wyścigowy szczyt, polegając głównie na talencie, bez wielkiego zaplecza finansowego czy koneksji.
Tak było właśnie w jego przypadku. Gdy ojciec kierowcy, a później także menedżer wydeptywali ścieżki do polskich firm, poszukując funduszy, nikt nie chciał im pomóc. Rodzimi sponsorzy pojawili się dopiero po latach, gdy Polak miał już wyrobioną markę w F1.
Na początku Kubica poradził sobie bez finansowego wsparcia z ojczyzny. Teraz, walcząc o powrót, zrobił już wszystko, co było w jego mocy. Ale zespoły – jak Williams, który ma jeszcze jeden wolny fotel na sezon 2019 – patrzą nie tylko na dokonania czy talent kierowcy. Do F1 docierają młodzieńcy, którzy od dawna są objęci patronatem jednej z wielkich ekip (zakontraktowany już przez Williamsa debiutant George Russell jest juniorem Mercedesa, a Williams korzysta z silników tego producenta) albo mają za sobą wsparcie hojnych partnerów.
Oczywiście utalentowany kierowca przyciągnie sponsorów, jeśli zacznie wygrywać, ale dla walczącego o finansowe przetrwanie zespołu istotna jest różnica między wyłożeniem pieniędzy na stół z góry i liczeniem na ewentualne zyski w przyszłości. Rok temu właśnie Williamsowi było potrzebne finansowanie z góry i do zespołu trafiło kilkanaście milionów euro od Rosjan stojących za Siergiejem Sirotkinem.
Nawet z czołowymi zespołami współpracują firmy będące sponsorami kierowców – tak jest w przypadku Mercedesa i Valtteriego Bottasa, tak było przez wiele lat z Fernando Alonso. Bank Santander po nieoczekiwanym i przyspieszonym przejściu kierowcy z McLarena do Ferrari długo sponsorował oba zespoły.