Czy to pech?
Można oczywiście powiedzieć, że mężczyzna ten miał niebywałego pecha, ale mam wrażenie, że problem obnaża słabość instytucji biegłych sądowych. Najbardziej bulwersujący był dla mnie fakt, że powołano biegłego, który biegłym już nie był. Przy czym rozważyć tu należy „nieoczywistość stwierdzenia". A mianowicie – kwestię wpisu na różne listy, różnych sądów okręgowych w Polsce tego samego biegłego. To, że biegły był skreślony z jednej listy, wcale nie znaczy, że nie był wpisany na listę biegłych sądowych innego sądu okręgowego. Może się przecież zdarzyć, że ktoś zmienia miejsce zamieszkania i w zwykłym zamieszaniu biurokratycznej machiny stosowna informacja nie dotrze w odpowiednim momencie do właściwej komórki organizacyjnej. W omawianej sprawie chyba jednak należałoby wykluczyć taką możliwość.
Pikanterii dodaje fakt, że po otrzymaniu postanowienia o powołaniu biegłego i akt sprawy ten, zamiast zwrócić materiały i poinformować sąd o fakcie utraty możliwości pełnienia funkcji biegłego, zatrzymał akta sprawy, a po pół roku zwrócił się o przedłużenie terminu wykonania opinii. To mogłoby przemawiać za tezą, że pełnił funkcję biegłego, tyle tylko, że nie tego okręgu, który go powołał. Zdaję sobie sprawę, że jest to zagmatwana i zawiła konstrukcja. Dlaczego tak jest? Wiąże się to z brakiem regulacji, prostych i przejrzystych zasad (przepisów).
Jak to jest możliwe
W reportażu jego autor w rozmowie z bohaterem historii zadaje wręcz retoryczne pytanie, jak to jest możliwe, że nawet po utracie „uprawnień" biegły nadal opiniuje. I tutaj musimy się na chwilę zatrzymać. Otóż dla zdecydowanej większości ludzi niezwiązanych z wymiarem sprawiedliwości sformułowanie „uprawnienia biegłego" odnosi się do jego umiejętności merytorycznych jako fachowca wykonującego badania wąskospecjalistycznej dziedziny wiedzy. Oznaczałoby to także, że to nabywanie uprawnień jest w jakiś określony sposób unormowane lub dookreślone stosownymi przepisami.
Nic bardziej mylnego. Otóż wpisanie się na listę biegłych sądowych wprawdzie normują przepisy, ale mają one na tyle ogólny charakter, że „udowodnienie" posiadanych umiejętności jest kwestią umowną. Deklarowanie przez biegłego posiadania tzw. wiadomości specjalnych, a więc de facto tego, co czyni go biegłym w danej dziedzinie, to niestety kwestia wiary i zaufania, popartego lub nie dokumentami z poziomu rekomendacji, np. zakładu pracy lub instytucji zrzeszających.
Przepisy nie nadążają za zmianami otaczającej nas rzeczywistości
Gdybyż w naszym systemie wymiaru sprawiedliwości funkcjonowała ogólnopolska lista biegłych, zawierająca nie tylko najbardziej bieżące informacje o tym, kto biegłym jest, a kto taką funkcję przestał pełnić. Lista, która informowałaby o obłożeniu pracą eksperta i przewidywanych terminach realizacji badań... Lista zawierająca informacje o udziale biegłego w testach kompetencji, biegłości, uwzględniająca oczywiście częstotliwość udziału i wynik z takich testów...Wreszcie lista zawierająca potwierdzone informacje o kompetencjach biegłego przez niezależne instytucje certyfikujące... Wówczas pewnie taka historia jak opisana powyżej nigdy by się nie wydarzyła.