Groźny proces
Nie mam wątpliwości, że obecnie w Polsce toczy się groźny proces rozchwiania porządku prawnego (a także proces deprecjonowania podmiotów powołanych do stosowania prawa). Nie chodzi przy tym o różnice stanowisk co do znaczenia poszczególnych przepisów. Różnice te są nieuchronne, bo według fundamentalnej tezy językoznawstwa ogólnego wszystkie wyrażenia są nieostre, bo nie mogą określić dokładnie granic rzeczy/zjawisk/pojęć. Te bowiem stanowią continuum niemające przedziałów (obrazowo twierdzi się, że wszystkie wyrażenia otacza jakby półcień/penumbra). Mówiąc o postępującym rozchwianiu porządku prawnego, mam na myśli takie fakty/zjawiska jak: a) uznanie pewnych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego za opinię „grupy kolesi, wyrażoną przy piciu kawy", b) arbitralną odmowę stosowania środka zabezpieczającego przyjętego w postanowieniu Sądu Najwyższego kierującym tzw. pytania interpretacyjne do TSUE, c) odmienną hierarchię źródeł prawa tworzących polski porządek prawny (art. 87–94 Konstytucji RP), d) dysonans co do sposobu kontroli konstytucyjności niższych rangą aktów normatywnych (tu: problem dopuszczalności tzw. rozproszonej kontroli, dokonywanej przez sądy powszechne i administracyjne), e) sprzeczność stanowisk przy wytyczaniu linii demarkacyjnej między władzami ustawodawczą i wykonawczą z jednej strony a władzą sądowniczą – z drugiej (tu: rozumienie zasady trójpodziału i równoważenia się tych władz, ang. check and balance).
Sprzeczne stanowiska
W (nieprzejednanej) dyskusji o przedmiotowych kwestiach ujawniły się wyraźnie dwa sprzeczne stanowiska, z których pierwsze nazywam prywatnie racjonalnym, drugie zaś imperialnym.
Chodzi o to, że rzecznikami pierwszego stanowiska są wszystkie wypowiadające się dotychczas w sprawie instytucje i organizacje prawnicze oraz olbrzymia większość indywidualnych autorytetów prawa, przy czym ich wypowiedzi charakteryzują się z reguły pogłębioną argumentacją (są to więc wypowiedzi dokonywane imperio rationis). Po drugiej stronie tej jurydycznej barykady okopani są pewni siebie prominentni magistrowie z Ministerstwa Sprawiedliwości oraz parlamentarzyści z partii rządzącej, którzy uzasadniają swe stanowisko ratione imperii, tj. z przekonaniem, że postanowienia organów władzy politycznej (legislatury i egzekutywy) nie podlegają żadnej kontroli, bo są wyrazem woli narodu nazywanego, w celu uwznioślenia głoszonego poglądu, suwerenem. Otóż, rzecznikom owego poglądu chcę uzmysłowić, że nie jest on oryginalny, że jest to dość odległe, przerażające jednak, echo myśli politycznej wyrażonej przez T. Hobbesa (żył w latach 1588–1679) w dziele Leviathan, obejmującym między innymi następujące twierdzenia: a) „nie słuszność, lecz władza państwowa stanowi prawo" (dosłownie: auctoritas, non veritas facit legem), b) „władza absolutna należąca do suwerena obejmuje wszystkie dziedziny życia społecznego. Organizacje, zrzeszenia, dobrowolne związki obywateli podlegają bezwzględnej reglamentacji... Brakiem rozsądku są doktryny uzasadniające prawo oporu poddanych względem panującego (...)Wszelkie kroki prowadzące do podważenia porządku państwowego, osłabiające siłę suwerena stają się zarzewiem anarchii" (obszernie o tym A. Sylwestrzak, Historia doktryn politycznych i prawnych, Warszawa 1999, s. 201–205). Narcystycznych magistrów z Ministerstwa Sprawiedliwości, nieprzemakalnych na jakiekolwiek argumenty przytaczane przez ich rozmówców, chciałbym też zachęcić do poznawania dorobku cywilizacji antycznej, bo – z jednej strony – uczyni ich to lepszymi Europejczykami (przypomnę tu słowa E. Renana, że naszą tożsamość europejską ukształtowały w zasadniczy sposób, oprócz etyki judeochrześcijańskiej, filozofia starożytnej Grecji i prawo rzymskie), z drugiej zaś – pozwoli unikać takich śmieszności jak użycie w pewnej wypowiedzi wyrażenia „hakatumba".
Niedawno usłyszałem z ust pana premiera, że „orzeczenia sądów powinny być obiektywne i sprawiedliwe, a to wymaga zmian w sądownictwie".
Odkrywczość tej myśli, połączona z głębią intelektualną, zapewni jej autorowi godne miejsce w panteonie najwybitniejszych myślicieli wypowiadających się o idei sprawiedliwości, stanowiącej niedoścignione marzenie ludzkości „od stworzenia świata" (ab orbe condita). A oto najbardziej charakterystyczne z tych wypowiedzi:
– Istnieją dwa rodzaje sprawiedliwości, z których pierwsza, zwana wyrównawczą (iustitia commutativa), oznacza przyznanie każdemu równych praw i obowiązków, niezależnie od walorów i zasług konkretnej jednostki; druga natomiast, zwana rozdzielczą (iustitia distribu-tiva), oznacza przydzielanie praw i obowiązków według pewnych kryteriów, np. godności, uzdolnień, potrzeb, dochodów, zasług etc. (tak Arystoteles, Etyka nikomachejska, Warszawa 1982).