O twoją sprawę chodzi, obywatelu Kowalski - komentuje Stanisław Gurgul

Politycy z reguły nie znają akt i mają interes w rozstrzygnięciu na rzecz tego, kto zwraca się do nich o interwencję.

Publikacja: 22.09.2018 08:15

O twoją sprawę chodzi, obywatelu Kowalski - komentuje Stanisław Gurgul

Foto: AdobeStock

Wstępnie wyznaję szczerze, że formułując tytuł niniejszej wypowiedzi dopuściłem się podwójnej kradzieży, bo połączyłem elementy dwóch myśli wyrażonych przez największego poetę rzymskiego Kwintusa Horacjusza (żył w latach 65–8 p.n.e.) i współczesnego polityka, Billa Clintona. Pierwszy z nich napisał w swoich „Listach" „O Ciebie chodzi, gdy płonie ściana u sąsiada (tua res agitur, paries cum proximus ardet), drugi zaś powiedział – trochę dwuznacznie – „przede wszystkim gospodarka, głupcze". „Paląca się ściana u sąsiada" to obecnie tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości, pieszczotliwe zaś „głupcze" oznacza bez wątpienia statystycznego Kowalskiego.

Czytaj także: Rozstrzyganie wątpliwości na korzyść strony nie może naruszać zasady praworządności

Zdaję sobie sprawę, że ów Kowalski, stanowiący mikroskopijną cząstkę „ciemnego ludu", nie przejmuje się na co dzień kształtem i funkcjonowaniem szeroko pojmowanego wymiaru sprawiedliwości, mimo to podejmę trud wytłumaczenia mu, że nie może być obojętny na treść i sposób dokonywania w nim zmian.

Zacznę z najwyższego piętra filozofii polityki i prawa i przypomnę, że już M. T. Cyceron (żył w latach 106–43 p.n.e.) napisał w swoim dziele „De re publica", omawiającym różnice między ustrojem monarchicznym a republikańskim, że „państwo jest wspólnotą obywateli połączoną prawem" (dosłownie: quid est enim civitas nisi iuris societas civium). A więc nie wspólnotą językową, etniczną, wyznaniową, obyczajową etc., lecz właśnie wspólnotą prawną, co znaczy, że gdzie nie ma prawa lub jest ono niepewne, nie ma też państwa, a w każdym razie jest ono słabe.

Warto też zacytować pewną historiozoficzną tezę głoszącą, że społeczeństwo żydowskie powstało dopiero wtedy, gdy Mojżesz przyniósł mu dwie kamienne tablice z wyrytymi na nich przykazaniami, regulującymi w istocie stosunki międzyludzkie. Tworzącymi zatem nie teokratyczne, lecz świeckie/współczesne Prawo.

Groźny proces

Nie mam wątpliwości, że obecnie w Polsce toczy się groźny proces rozchwiania porządku prawnego (a także proces deprecjonowania podmiotów powołanych do stosowania prawa). Nie chodzi przy tym o różnice stanowisk co do znaczenia poszczególnych przepisów. Różnice te są nieuchronne, bo według fundamentalnej tezy językoznawstwa ogólnego wszystkie wyrażenia są nieostre, bo nie mogą określić dokładnie granic rzeczy/zjawisk/pojęć. Te bowiem stanowią continuum niemające przedziałów (obrazowo twierdzi się, że wszystkie wyrażenia otacza jakby półcień/penumbra). Mówiąc o postępującym rozchwianiu porządku prawnego, mam na myśli takie fakty/zjawiska jak: a) uznanie pewnych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego za opinię „grupy kolesi, wyrażoną przy piciu kawy", b) arbitralną odmowę stosowania środka zabezpieczającego przyjętego w postanowieniu Sądu Najwyższego kierującym tzw. pytania interpretacyjne do TSUE, c) odmienną hierarchię źródeł prawa tworzących polski porządek prawny (art. 87–94 Konstytucji RP), d) dysonans co do sposobu kontroli konstytucyjności niższych rangą aktów normatywnych (tu: problem dopuszczalności tzw. rozproszonej kontroli, dokonywanej przez sądy powszechne i administracyjne), e) sprzeczność stanowisk przy wytyczaniu linii demarkacyjnej między władzami ustawodawczą i wykonawczą z jednej strony a władzą sądowniczą – z drugiej (tu: rozumienie zasady trójpodziału i równoważenia się tych władz, ang. check and balance).

Sprzeczne stanowiska

W (nieprzejednanej) dyskusji o przedmiotowych kwestiach ujawniły się wyraźnie dwa sprzeczne stanowiska, z których pierwsze nazywam prywatnie racjonalnym, drugie zaś imperialnym.

Chodzi o to, że rzecznikami pierwszego stanowiska są wszystkie wypowiadające się dotychczas w sprawie instytucje i organizacje prawnicze oraz olbrzymia większość indywidualnych autorytetów prawa, przy czym ich wypowiedzi charakteryzują się z reguły pogłębioną argumentacją (są to więc wypowiedzi dokonywane imperio rationis). Po drugiej stronie tej jurydycznej barykady okopani są pewni siebie prominentni magistrowie z Ministerstwa Sprawiedliwości oraz parlamentarzyści z partii rządzącej, którzy uzasadniają swe stanowisko ratione imperii, tj. z przekonaniem, że postanowienia organów władzy politycznej (legislatury i egzekutywy) nie podlegają żadnej kontroli, bo są wyrazem woli narodu nazywanego, w celu uwznioślenia głoszonego poglądu, suwerenem. Otóż, rzecznikom owego poglądu chcę uzmysłowić, że nie jest on oryginalny, że jest to dość odległe, przerażające jednak, echo myśli politycznej wyrażonej przez T. Hobbesa (żył w latach 1588–1679) w dziele Leviathan, obejmującym między innymi następujące twierdzenia: a) „nie słuszność, lecz władza państwowa stanowi prawo" (dosłownie: auctoritas, non veritas facit legem), b) „władza absolutna należąca do suwerena obejmuje wszystkie dziedziny życia społecznego. Organizacje, zrzeszenia, dobrowolne związki obywateli podlegają bezwzględnej reglamentacji... Brakiem rozsądku są doktryny uzasadniające prawo oporu poddanych względem panującego (...)Wszelkie kroki prowadzące do podważenia porządku państwowego, osłabiające siłę suwerena stają się zarzewiem anarchii" (obszernie o tym A. Sylwestrzak, Historia doktryn politycznych i prawnych, Warszawa 1999, s. 201–205). Narcystycznych magistrów z Ministerstwa Sprawiedliwości, nieprzemakalnych na jakiekolwiek argumenty przytaczane przez ich rozmówców, chciałbym też zachęcić do poznawania dorobku cywilizacji antycznej, bo – z jednej strony – uczyni ich to lepszymi Europejczykami (przypomnę tu słowa E. Renana, że naszą tożsamość europejską ukształtowały w zasadniczy sposób, oprócz etyki judeochrześcijańskiej, filozofia starożytnej Grecji i prawo rzymskie), z drugiej zaś – pozwoli unikać takich śmieszności jak użycie w pewnej wypowiedzi wyrażenia „hakatumba".

Niedawno usłyszałem z ust pana premiera, że „orzeczenia sądów powinny być obiektywne i sprawiedliwe, a to wymaga zmian w sądownictwie".

Odkrywczość tej myśli, połączona z głębią intelektualną, zapewni jej autorowi godne miejsce w panteonie najwybitniejszych myślicieli wypowiadających się o idei sprawiedliwości, stanowiącej niedoścignione marzenie ludzkości „od stworzenia świata" (ab orbe condita). A oto najbardziej charakterystyczne z tych wypowiedzi:

– Istnieją dwa rodzaje sprawiedliwości, z których pierwsza, zwana wyrównawczą (iustitia commutativa), oznacza przyznanie każdemu równych praw i obowiązków, niezależnie od walorów i zasług konkretnej jednostki; druga natomiast, zwana rozdzielczą (iustitia distribu-tiva), oznacza przydzielanie praw i obowiązków według pewnych kryteriów, np. godności, uzdolnień, potrzeb, dochodów, zasług etc. (tak Arystoteles, Etyka nikomachejska, Warszawa 1982).

– Sprawiedliwość jest to stała i trwała wola oddawania każdemu, co mu się należy (tak Ul-pian, Digesta 1,1,10).

–Sprawiedliwość nie zna ojca ani matki, ma na względzie tylko samą prawdę (łac. iustitia non novit patrem nec matrem, solam veritatem spectat – tak św. Hieronim, O psalmach).

– Z empirycznego punktu widzenia koncepcje sprawiedliwości spotykane w dziejach są równie zróżnicowane jak religie lub kultury zarejestrowane przez antropologów(...) Istotę sprawiedliwości najlepiej wyrażają hasła Rewolucji Francuskiej: Liberté, Égalité, Fraternité(...) Koniecznym warunkiem sprawiedliwości jest równość, tę zaś warunkuje powtarzalność decyzji w myśl zasady in paribus causis pariae sententiae (tak Norbert Wiener, Cybernetyka a społeczeństwo, Warszawa 1961, s. 115–118).

Warto tu dodać, że marzenie o sprawiedliwości w swoisty sposób wyraża a) teologiczna myśl, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre nagradza, a za złe karze" (jest to rozszerzona wersja drugiego przykazania Dekalogu, przyswojona przeze mnie w wieku kilku lat na lekcjach religii, b) poetycka fraza w brzmieniu: „Niech prawo zawsze prawo znaczy a sprawiedliwość – sprawiedliwość" (Julian Tuwim, Kwiaty polskie).

Co mówi słownik

Według zgodnych wyjaśnień zawartych w słownikach języka polskiego wyraz „obiektywny" znaczy albo „bezstronny" albo „zgodny z rzeczywistością", albo wreszcie „istniejący niezależnie od czyjejkolwiek świadomości".

Przy każdym z tych znaczeń postulat, by orzeczenia sądów były obiektywne, to po prostu zwykły banał.

Dotychczasowa praktyka legislacyjna dowodzi, że zmiany mające zapewnić wydawanie w przyszłości przez sądy „orzeczeń sprawiedliwych i obiektywnych" mają prawie w całości charakter kadrowy. Zapewnienia rządzących, że dzięki tym zmianom powstanie wreszcie wymarzony stan powszechnej sprawiedliwości to kpina ze zdrowego rozsądku; chodzi o to, aby zawsze „sprawiedliwość była po naszej stronie".

Z tego powodu dokonane dotychczas przeobrażenia sądownictwa uznaję za fundamentalne naruszenie zasady trójpodziału władzy, której zarys – co warto zauważyć – stworzył już Arystoteles, wyróżniając w organizacji państwa trzy czynniki podstawowe, tj. grupy „obradujących, rządzących i sądzących" (Polityka, wyd. polskie 1953).

Kilka przykładów

Przytoczone uwagi ogólne zilustruję przykładami rozstrzygnięć dokonanych przeze mnie w następujących sprawach:

W marcu 1971 r. umorzyłem postępowanie w sprawie, w której Skarb Państwa (Prez. WRN w Koszalinie) domagał się wydania mu przez parafię rzymskokatolicką w Człuchowie nieruchomości o obszarze blisko 4 ha, zabudowanej kościołem i plebanią. Podstawę tego żądania stanowiły przepisy ustawy z 20 marca 1950 r. o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego (DzU nr 9, poz. 87 ze zm.) oraz art. 222 § 1 kodeksu cywilnego.

Pozwana parafia, będąca osobą prawną, twierdziła, że właścicielem przedmiotowej nieruchomości stała się już w 1457 r., z mocy indywidualnego przywileju wydanego przez króla Kazimierza Jagiellończyka bezpośrednio po odebraniu Człuchowa Zakonowi Krzyżackiemu (kopia tego przywileju sporządzonego w języku łacińskim została dołączona do odpowiedzi na pozew), to zaś powoduje, że ustawa wskazana przez powoda nie może być stosowana w sprawie.

Pod koniec 1982 r. zasądziłem od Skarbu Państwa na rzecz internowanego, 27-letniego inżyniera ze Stargardu (nazwiska nie pamiętam), zadośćuczynienie w żądanej wysokości 5000 zł. Powód był internowany w Zakładzie Karnym w Wierzchowie Pomorskim i przebył tam tzw. ścieżkę zdrowia, na której został uderzony pałką gumową przez jednego z funkcjonariuszy ZOMO – organizatora ścieżki. Warto tu dodać, że a) przebycie ścieżki ominęło Mariana Jurczyka, co skomentowano później, że bycie VIP-em opłaca się w każdej sytuacji, b) w toku procesu powód został zwolniony z internowania i wyjechał do USA, nie wskazując nowego miejsca zamieszkania, co spowodowało konieczność stosowania w sprawie restrykcyjnego przepisu art. 136 § 2 kodeksu postępowania cywilnego, c) pełnomocnik pozwanego wniósł rewizję od wyroku, cofnął ją jednak w toku postępowania przed Sądem Najwyższym.

W przebiegu 1982 r., orzekając w Komisji Odwoławczej do Spraw Pracy w Koszalinie, nakazałem przywrócić do pracy wszystkich tych przewodniczących komisji zakładowych NSZZ „Solidarność", z którymi bezpośrednio po ogłoszeniu stanu wojennego rozwiązano stosunek pracy i którzy później wnieśli odwołanie od tej decyzji.

Uzasadnieniem orzeczenia, o którym mowa, był – w każdym przypadku – brak opinii odnośnej komisji zakładowej w przedmiocie rozwiązania stosunku pracy stron. Dodam, że identyczne stanowisko w tej kwestii zajmowali wszyscy sędziowie orzekający w Komisji Odwoławczej w Koszalinie, co zresztą bardzo nie podobało się lokalnym władzom stanu wojennego.

A teraz inwokacja: obywatelu Kowalski, zastanów się i odpowiedz sobie, jakie byłyby orzeczenia w opisanych sprawach, gdyby wydawali je sędziowie „służebni" wobec ówczesnego państwa albo ulegli wobec rządzących w tamtych czasach? Czy kierowaliby się oni maksymą św. Hieronima, że „sprawiedliwość ma na względzie tylko samą prawdę"?

By ułatwić ci odpowiedź, podpowiem, że sędzia – z mocy prawa – zobowiązany jest poznać dokładnie stan faktyczny i stan prawny rozstrzyganej sprawy (zob. co do tego art. 316 § 1 i art. 328 § 2 k.p.c.), przy czym – co oczywiste – nie ma żadnego interesu w rozstrzygnięciu sporu na rzecz którejkolwiek z jego stron.

Politycy natomiast z reguły nie spełniają wymagania znajomości stanu faktycznego i prawnego danej sprawy, zawsze zaś mają interes w rozstrzygnięciu jej na rzecz proszącego o ich zaangażowanie się w tę sprawę.

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

Wstępnie wyznaję szczerze, że formułując tytuł niniejszej wypowiedzi dopuściłem się podwójnej kradzieży, bo połączyłem elementy dwóch myśli wyrażonych przez największego poetę rzymskiego Kwintusa Horacjusza (żył w latach 65–8 p.n.e.) i współczesnego polityka, Billa Clintona. Pierwszy z nich napisał w swoich „Listach" „O Ciebie chodzi, gdy płonie ściana u sąsiada (tua res agitur, paries cum proximus ardet), drugi zaś powiedział – trochę dwuznacznie – „przede wszystkim gospodarka, głupcze". „Paląca się ściana u sąsiada" to obecnie tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości, pieszczotliwe zaś „głupcze" oznacza bez wątpienia statystycznego Kowalskiego.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP