Rada była dość mocno zdeterminowana bez przesyłki od prezes kończyć konkurs... Myślę tu o pomyśle, jaki pojawił się kilka dni temu. Chodzi o sytuacje, w której to sami kandydaci dostarczają dokumentację do KRS. Pomysł bardzo krytycznie ocenili sędziowie...
Uważam, że pomysł był niezły. I to dobrze, że w ogóle jakiś się pojawił. Rada bierze odpowiedzialność za funkcjonowanie sądownictwa. Sądy warszawskie mają poważny problem ze sprawnością. Nie możemy przymykać oka na to, że etaty są, a sędziów nie sposób na nie powołać.
Nie było tak źle przecież Rada twierdziła, że opinia zgromadzeń sędziowskich nie jest konieczna do tego, by procedura nominacyjna toczyła się nadal. A to głównie zgromadzenia i ich uchwały ją blokowały...
Dopóki tak rzeczywiście było nie widzieliśmy większego problemu. Rada podjęła uchwałę, nawet dwie, że wyrażenie opinii o konkretnych kandydatach jest uprawnieniem zgromadzenia. Jeśli nie chce z tego skorzystać, to już jego sprawa. Ale w takiej sytuacji konkurs trwa i nabiera tempa. Czym innym jednak jest, kiedy zgromadzenie nie wystawia opinii, a prezes sądu apelacyjnego nie wysyła żadnej dokumentacji kandydata do Rady. Bo nad czym rada ma debatować kiedy nic nie wie o kandydacie?
Nie obawia się pan, że w ślad za Warszawą prezesi z innych miast będą też Radzie rzucać kłody pod nogi?
Takie próby już były podejmowane. Ostatecznie jednak dokumentacja do nas trafiała. I mam nadzieję, że tak nadal będzie. Powiem więcej, warszawska sytuacja jest raczej odosobniona. Są prezesi, którzy wręcz zabiegają, by ich konkursy były rozstrzygane szybko i sprawnie. Osobiście chciałbym, aby sytuacja wokół wymiaru sprawiedliwości i sądów w końcu się uspokoiła. Kiedy tak się stanie, Rada też będzie spokojnie pracować.